poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„Angels don’t die: My father’s gift of Faith” Patti Davis 19 kwietnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 5:28 pm
Tags: , ,

Books-by-patti-davis-angels-dont-die Wydawnictwo: Harper Collins

 

Ilość stron: 122

 

Rok wydania: 1995

 

Patti Davis jest często nazywana czarną owcą w rodzinie Reaganów. 62-letnia dziś córka Ronalda Reagana prowadziła znany opinii publicznej konflikt z rodzicami, pozowała do Playboya, wiodła rozrywkowe życie i wyszła za instruktora jogi, z którym rozwiodła się po sześciu latach.  Dziś Patti Davis jest dojrzałą, wierzącą kobietą, która swoją wiarę zawdzięcza ojcu. I właśnie o tym informuje nas w króciutkiej książce pt. „Angels don’t die”.

 

122-stronicowa książeczka to zbiór krótkich historii, anegdot ze wspólnego życia Davis z ojcem. Co odpowiedział Reagan na pytanie dlaczego grzmi? I dlaczego nie płakał kiedy umarł jego najukochańszy koń? Co spowodowało, że Patti zdecydowała się przejść na właściwą stronę mocy i pojednać z ojcem? Odpowiedzi na te pytania, oraz wiele innych krzepiących faktów z życia jednej z bardziej znanych amerykańskich rodzin znajdziemy we wspomnieniach Patti Davis. Konserwatywny Reagan jawi się jako dobry ojczulek, wypełniający na Ziemi misję powierzoną mu przez Boga. W takim duchu prowadzi swój naród, w takim duchu stara się również wychować swoje dzieci. Pokora to postawa, która moim zdaniem najtrafniej opisuje jego podejście do życia. Patti Davis kreśli obraz łagodnego starca, który wielkie prawdy wiary ubierał w dziecinny język i opowiadał łagodnym głosem, ku przestrodze i z wielką miłością.

 

Jak odbieram tę książkę? Prawdę powiedziawszy, możnaby doszukać się w niej małego podstępu. Skąd w Davis taka zmiana? Czyżby po śmierci ojca, po tak zwanym wyszumieniu się, doszła do wniosku, że jednak przybierając maskę kochającej córki jest w stanie jeszcze zaistnieć? Możnaby tak pomyśleć i przejść wobec tej lektury obojętnie. Z drugiej jednak strony, dlaczego nie dać autorce kredytu zaufania i potraktować książeczkę jako kopalnię dobrych porad jak należy postępować z miłością i zaufaniem, jak należy budować relacje rodzinne, żeby po latach móc dojść do wniosku, że miało się fantastycznych rodziców i zrobiło się dla nich, oraz wzięło się od nich wszystko co możliwe, aby ubogacić swoje życie.

 

Książeczka jest pięknie wydana. Twarda  oprawa i mały format sprawiają, że czyta się ją komfortowo  i bajecznie szybko. Napisana jest prostym językiem, także nawet niezaawansowani użytkownicy języka angielskiego spokojnie sobie z nią poradzą. Na końcu widnieje przedruk rękopisu Ronalda Reagana, z własnoręcznym podpisem, wykonany na papeterii Białego Domu. Niestety, nie byłam w stanie odcyfrować jego odręcznego pisma.

 

Książkę polecam wszystkim, którzy gryzą się z nieudaną relacją z ojcem. Być może znajdziecie w tej lekturze coś, co sprawi iż dojdziecie do wniosku, że nie warto trzymać w sercu urazy. Być może postawa Patti Davis okaże się dla Was wystarczającym bodźcem do działania. Szczególnie w ten Wielkanocny czas warto pokusić się o bardziej wymagające lektury, np. takie jak „Angels  don’t die”. Gorąco polecam.

 

„Confessions of a shopaholic” Sophie Kinsella 18 kwietnia, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:06 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Black swan

Rok wydania:  2009

Ilość stron: 320

Sophie Kinsella, a właściwie Madeleine Wickham to brytyjska pisarka, która od początku swojej literackiej kariery postawiła właściwie na jeden motyw. Prawie każda z jest książek ma w tytule słowo „shopaholic”, czyli „zakupoholiczka”. Oprócz „Confessions of a shopaholic” jest jeszcze między innymi „Shopaholic abroad”, „Shopaholic ties the knot” czy „Shopaholic and sister”? Nie mam pojęcia jak autorka wychodzi na tym tematycznym zamknięciu się, ale muszę przyznać, że jej debiutancka powieść „Confessions of a shopaholic”, czyli „Wyznania zakupoholiczki” to po prostu arcydzieło gatunku.

 

Becky Bloomwood to uzależniona od zakupów młoda dama na dorobku. Mieszka w szykownej dzielnicy Londynu, pracuje jako dziennikarz finansowy w jednej z gazet. Podrywa chłopaków, ogląda  seriale, nie rozumie własnej pracy, ale ponad wszystko kocha zakupy. Becky nie pojmuje, że wysyłane do niej pisma z banku oraz różnych sieci handlowej to naprawdę ważne sprawy. Kobiety nie odstrasza od zakupów nawet fakt, że niektóre z jej kart zostają zablokowane. Zakupy są jej odpowiedzią na wszystkie zmartwienia. W pewnym momencie Becky wpada w prawdziwe bagno. Próbuje wszystkiego. Wprowadza w życie jeden plan po drugim. Niestety, nic nie skutkuje, długi rosną, a ukojenia może szukać tylko w sklepach…

 

Fantastycznie napisana, lekka, łatwa i przyjemna. Tak można w kilku słowach podsumować książkę Kinselli.  Bajecznie łatwy język, wartkie dialogi i ogromna dawka humoru to cechy charakterystyczne powieści. Mimo, że kiedyś gatunek zwany chick lit, utożsamiałam prawie wyłącznie z  amerykańskimi blondynkami i Nowym Jorkiem, teraz widzę, że Plum Sykes ma londyńską konkurencję w postaci genialnej Sophii Kinselli. „Confessions of a shopaholic” to książka, która rozbawi, a nawet wzruszy każdego. Mimo, że wielu czytelników zarzuca Becky zbytnią zidiociałość, dla mnie bohaterka była uosobieniem zagubionej dziewczyny, która jednak ma głowę na karku. Z resztą tę teorię potwierdza zakończenie. Tak, tak, to książka z morałem. 🙂

 

„Confessions  of a shopaholic” to książka dla każdej z nas. Bardzo odpręża, polepsza humor i daje do myślenia. Jak łatwo wpędzić się w uzależnienie? I jak różne może ono przybierać postacie? Kolejny raz przekonujemy się, że przyjaciół poznajemy w biedzie, i że nie wszystko złoto co się świeci. Książkę polecam również ludziom, którzy znają język, ale boją się sięgnąć po literaturę w oryginale. Zapewniam, że akurat tę książkę na pewno uda Wam się „załapać”, a do tego liźniecie fantastycznego brytyjskiego slangu, którego nie sposób doświadczyć czytając poważniejsze pozycje.

 

„The other family” Joanna Trollope 24 lutego, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 4:36 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Doubleday

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 336
 
Joanna Trollope to autorka znana już na polskim rynku literackim. W polskich księgarniach można zaopatrzyć się w „Więzy rodzinne” i „Najlepsi przyjaciele”. Niestety, nie udało mi się przeczytać żadnej z tych książek, więc trudno będzie o porównania, jednak nie do końca jestem pewna, czy warto jest dawać szansę kolejnej książce Angielki.
 
Richie umiera zupełnie niespodziewanie. W swoim dużym londyńskim domu zostawia trzy osierocone córki, oraz zupełnie zagubioną kobietę swojego życia – Chrissie. Rodzina czuje się wstrząśnięta, nie wie co począć. Oliwy do ognia dolewa fakt, że cztery kobiety to nie jedyne bliskie zmarłego. W Newcastle mieszka ciągle żona Richie’go i jego jedyny syn. Fakt starannie wypierany przez Chrissie z jej świadomości przez cały okres ponad dwudziestoletniego związku z Richie’m, uderza z ogromną mocą. Ostatnim gwoździem do trumny Chrissie jest świadomość, że Richie zmienił testament, a symbol jego życia – fortepian – przypada w udziale właśnie Margaret, prawowitej żonie zmarłego.
 
Pomimo, że fabuła wydaje się interesująca, dominują we mnie mieszane uczucia odnośnie ogólnej oceny książki. Na pewno nie należała ona do nudnych, a czasu z nią spędzonego nie uważam za stracony. Jednak biorąc pod lupę kolejne zdarzenia, oraz reakcje bohaterów, dochodzę do wniosku, że były one dość powtarzalne, a przez to również przewidywalne. Szczęśliwego zakończenia można było się spodziewać już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów, a bohaterowie nie stanęli na wysokości zadania, aby zaskoczyć nas nagłą zmianą życiowej postawy, czy mrożącą krew w żyłach decyzją. Wszystko działo się jak w zegarku, jedno zdarzenie uruchamiało kolejne. Wiecznie zagubiona Chrissie pozostała taką do końca. Buntownicza Amy płynęła pod prąd aż do ostatniej strony. Wszechwiedząca Sue bezbłędnie odgadywała intencje innych i zawsze miała rację… Niestety, właśnie przez takie spostrzeżenia nie mogę książki nazwać dynamiczną.
 
Z drugiej jednak strony, jak już wspomniałam powyżej, nie mogę „The other family” nazwać również lekturą nudną, czy bezwartościową. Trollope znana jest z tego, że w swoje powieści tchnie ducha realizmu, bacznie przyglądając się psychice bohaterów. Nie inaczej było również w recenzowanej powieści. Uczucia Chrissie, oraz dziewczynek były naturalne – nienawiść mieszała się z lękiem, a złość z paniką. Prawdopodobnie są to oczywiste odczucia, dominujące po stracie najbliższej osoby. Jednak w ogólnym odbiorze trochę przeszkadzała mi jednostajność i brak elementu zaskoczenia.
 
Z pewnością mocną stroną książki jest jej struktura. Opisy zredukowane do minimum, zapewniają czytelnikowi jasny obraz otoczenia, jednak nie zanudzają nadmiarem informacji. Częste dialogi sprawiają, że książkę czyta się szybko, a nieformalne słowa wywiązujące się z rozmów pomiędzy młodymi siostrami pozwalają na zapoznanie się z dość nieformalną angielszczyzną.
 
Myślę, że polski rynek zarzucony jest pozycjami tego typu. Powieści obyczajowe z nutką nostalgii to sztandarowe pozycje literatury kobiecej. Przedstawicielami tego gatunku są choćby Nora Roberts czy Jodi Picoult. Muszę przyznać, że na tle książek dwóch wspomnianych wyżej pań, „The other family” nie zachwyca, nie potrafi zaskoczyć, nie potrafi wywołać emocji, których pobudzenie jest gwarantem miłych wspomnień związanych z lekturą.
 
Reasumując, celem mojej recenzji nie było odradzenie zmierzenia się z propozycją Joanny Trollopy. Myślę, że gatunek, którego reprezentantem jest „The other family” cieszy się niesłabnącą popularnością, zwłaszcza wśród czytelniczek. Dlatego, nie wątpię, że znaczna część z pań odebrałaby tę książkę zupełnie inaczej. Być może w oku nie jednej z nich zakręciłaby się nawet łza. Ja jednak nie znalazłam w książce nic, co by mnie zaskoczyło lub wprawiło w zachwyt. Ot, kolejna pozycja, przy której można spędzić kilka godzin zimowego popołudnia.

 

„The space between” Brenna Yovanoff 22 listopada, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:21 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Razorbill

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 360

 

Brenna Yovanoff to młodziutka pisarka, o której w Polsce ciągle jeszcze słychać niewiele. Mam wrażenie, że zapoznanie się z książką „The space between” mógłby to szybko zmienić, gdyż temat w niej poruszony jest dość kontrowersyjny.

 

Daphne to mieszkająca w piekle córka demonki i Lucyfera. Jedynym oknem na ziemski świat jest dla niej telewizor i pamiątki, które z Ziemi przywozi jej brat. Niezliczone siostry Daphne rezydują na naszej planecie jako sukuby, uwodząc mężczyzn, wysysając z ich umysłów smutek, a potem zostawiając ich na pastwę losu. Daphne nie czuje więzi z siostrami, twierdząc, że nigdy nie posunie się do ich zachowań. Nie jest również związana z matką, która, skazana na wieczne piekło, ciągle poniża Daphne porównując do sióstr i zmuszając do wyprawy na Ziemię. Jedyną podporą dla głównej bohaterki jest Obie, jej brat. Obie różni się od reszty rodziny tym, że jest pół-człowiekiem, zrodzonym z Adama, zanim ten porzucił matkę Obiego i Daphne na korzyść Ewy. Pewnego dnia, Obie melduje Daphne, że przenosi się na stałe na Ziemię, gdyż tam się zakochał i pragnie wieźć dalsze życie. Na te słowa Daphne doświadcza złych myśli. Ma przeczucie, że jej ukochanemu bratu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zanim Obie wyrusza w swą bezpowrotną podróż, przyprowadza do piekła tajemniczego, ociekającego krwią chłopaka. Chłopak ten wkrótce stanie się jedynym łącznikiem mieszkającej w piekle Daphne, z ziemskimi śladami jej brata. Kiedy ów chłopak wraca na Ziemię po interwencji Belzebuba, Daphne bez zastanowienia rzuca się w podróż, by go odnaleźć i w konsekwencji dotrzeć do swego brata. Tak właśnie zaczyna się fabuła książki, prowadząc nas przez zakątki Chicago i Los Angeles w poszukiwaniu pół-człowieka pół-demona, który w każdej chwili może zginąć. 

 

Książka z pewnością stanowi spójną całość. Kolejne wydarzenia następują odpowiednio po sobie, często przerywane są retrospekcjami, bądź snami, które mimo, że zmieniają chronologię wydarzeń to ubogacają opowieść, czyniąc z niej swoiste puzzle, które wraz z każdym snem zdawają się wypełniać. Na plus zasługuje również fakt, że autorka świetnie wypośrodkowała ilość słów potrzebnych do tego, by zakroić tło. Czytelnik doskonale potrafi wyobrazić sobie piekielny płomień, czy brudne ulice, nie będąc jednak znużonym długimi opisami.

 

Bardzo spodobał mi się również wątek romansu wywiązującego się pomiędzy Daphne, a Trumanem. Czytając książkę, pomyślałam, że był to również ulubiony wątek autorki, który postanowiła dopracować do perfekcji. Z początku nieznane sobie osoby zaczynają się odkrywać, najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż w końcu nie potrafią bez siebie żyć i posuwają się do heroicznych czynów, by do siebie wrócić i wieść wspólne życie.

 

Jednak mimo, że fabuła wydaje się ciekawa i porywająca, niestety czytając „The space between” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka jest płaska, brakuje w niej werwy doprowadzającej czytelnika do obgryzania paznokci czy rwania włosów z przerażenia. Dialogi są znacznie uproszczone. Odpowiedzi często ograniczone są do zwykłego „tak”, „nie”, lub kiwnięcia głową. Każda wypowiedź zapisana jest w osobnym cudzysłowiu, co sprawia, że czasem po prostu czytelnik się gubi i nie wie kto to właściwie powiedział. Język nie jest wyszukany, co niekoniecznie musi stanowić wadę całej książki. Autorka starała się w przystępny sposób przekazać treść, co jej się udało. Jej zdania są najczęściej niezłożone, proste, zawierające tylko niezbędne informacje. W tekście doszukałam się kilku literówek, najczęściej nie były one jednak rażące i nie utrudniały zrozumienia. Niekiedy w zdaniu brakowało kropki, a niekiedy kropki na końcu zdania były aż dwie. Być może się czepiam, ale chciałabym również zwrócić uwagę na to, że autorka miała swoje ulubione powiedzonka, które występowały w książce z taką częstotliwością, że chwilami mogły wręcz irytować. Najczęściej bohaterowie kiwali głowami, ale prawie równie często głos Trumana był zachrypnięty, a ten musiał odchrząknąć. Wszyscy bohaterowie regularnie pochylali się nad różnymi obiektami i zawsze kiedy ktoś wchodził do pomieszczenia wszyscy siedzieli plecami do niego. 🙂

 

Niestety, największą wadą książki była przewidywalność. Jedynym momentem zaskoczenia dla mnie było pochodzenie Trumana. Reszta wydarzeń w mniejszym, lub większym stopniu dała się przewidzieć. Dokładnie wiedziałam do czyjego ciała zbliża się Daphne, kogo tym razem zamordował Anioł Śmierci, w jakim momencie Daphne natknie się na swoją matkę i tak dalej.

 

Czy książka zainteresowałaby polskiego adresata? Tematyka jest dość oryginalna, więc myślę, że takie szanse są. Nie znam niczego podobnego na polskim rynku, więc nie mogę „The space between” porównać, ale to chyba dobrze. Zawsze nowość spotyka się z większym zainteresowaniem, niż coś już znanego i oklepanego.

 

Mam natomiast, pewne opory co do polecania tej książki komukolwiek. Myślę, że może ona spotkać się z głośnym protestem ludzi wierzących, jest w niej bowiem wiele odniesień do wiary chrześcijańskiej, jak choćby to, że Azreal, czyli Anioł Śmierci, zabija według Tajemnic Bolesnych Różańca Świętego, tzn. jedną ofiarę biczuje, drugą koronuje cierniem, trzecią krzyżuje itd. Różaniec odgrywa rolę symboliczną w książce, a Lucyfer okazuje się pozytywną, heroiczną wręcz postacią. Myślę, że książka spotka się z uznaniem ludzi młodych, wyzwolonych spod jarzma doktryn religijnych.  

 

 

„The violets of March” Sarah Jio 13 października, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:16 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Plume

 Premiera: kwiecień 2011 (Ameryka)

 Ilość stron: 304

Sarah Jio to dziennikarka z ogromnym doświadczeniem. Tematyka jaką się zajmuje, pisząc do największych czasopism Ameryki, rozciąga się na wiele kobiecych tematów, od diety, poprzez wychowanie dzieci, na zakupach i psychologii skończywszy. Nic więc dziwnego, że tak zaangażowana w życie amerykańskich kobiet dziennikarka, świetnie wcieliła się również w rolę pisarki. Jej debiutancka powieść „The violets of March” jest sztandarowym przykładem dobrej literatury kobiecej.

Emily jest zdruzgotana. Jej ukochany mąż ją zdradził, rozwiódł się z nią i właśnie zabiera z ich wspólnego mieszkania ostatni karton. Co więcej, Emily od miesięcy, a może już nawet lat, nie potrafi odzyskać pisarskiej formy, która niegdyś zawiodła ją na szczyty prestiżowych bestsellerowych rankingów. Właśnie w takim momencie Emily otrzymuje list. Mimo, że adres nadawcy brzmi enigmatycznie, a sam list pochodzi z amerykańskiej wyspy położonej nieopodal Seattle, Emily doskonale zna nadawcę i bardzo się cieszy z zaproszenia na Bainbridge Island. Jej ciotka, stara, poczciwa Bee jest dla głównej bohaterki synonimem szczęścia i dziecięcej beztroski. Bez wahania Emily pakuje rzeczy i postanawia cały nadchodzący marzec spędzić na lądzie otoczonym wodą.

Jednak tym razem, po upływie lat, Emily nie odnajduje już na wyspie tego wszechogarniającego spokoju, który kołysał ją do snu jako dziecko. Zamiast tego, pisarka odkrywa w starym domu pamiętnik… Pamiętnik napisany w 1943 roku przez tajemniczą Esther. Kim była Esther? Dlaczego przez długi czas dochodzenia Emily nikt nie chce jej pomóc w odkryciu prawdy? I czym spowodowana jest niezwykła iskra, która zapłoneła w Emily z chwilą otwarcia fioletowego pamiętnika?

Książka stworzona przez Sarę Jio wciąga właściwie od pierwszej strony. Z ruchliwego i niesprawiedliwego Nowego Jorku, przenosi nas do niezwykle urokliwego miejsca, jakim jest Bainbridge Island. Piękne widoki na plażę i morze, skrzek ptaków, bogactwo tamtejszych ogrodów – to wszystko sprawia, że od książki po prostu nie można się oderwać. Zdarzenia zazębiają się w taki sposób, że z każdą stroną doświadczamy procesu dopełniania się jakiejś magicznej całości.

Książka obfituje w emocjonalne sceny. Wraz z Emily przeżywamy wzloty i upadki. Oddajemy się namiętnościom rodzącego się w niej uczucia, by za chwilę poczuć się jak spoliczkowane przez niewiernego mężczyznę. Razem z Emily doświadczamy straty ukochanych przyjaciół, odprowadzamy jednego z nich aż na cmentarz i odczuwamy realną stratę.

Język autorki jest dość przejrzysty. Krótkie zdania pozwalają się czytać z przyjemnością, a częste dialogi dodają książce dynamiki. Na pochwałę zasługuje również słownictwo. Nie jest ono skomplikowane, co dodaje książce prostoty i ułatwia odbiór.

„The violets of March” to książka zdecydowanie przeznaczona dla kobiet. Jest to romans w najczystrzej postaci, w którym burzliwa miłość z lat 40-stych okazuje się świetnym pretekstem do szukania własnego sensu życia oraz ubiegania się o własne szczęście. Jestem przekonana, że książka przemówi do serc polskich czytelniczek. Myślę, że twórczość Sary Jio można bez wahania porównać z chwytającymi za serce opowieściami takich autorów jak Nora Roberts czy Paul Richard Evans.

Nie mogę jednak przejść obojętnie obok małych niedociągnięć, których dopatrzyłam się w książce. Uważam, że pewne kwestie nie były dostatecznie dobrze opracowane i zaowocowało to poczuciem naiwności, które odczuwałam, gdy coś się nie zgadzało. Zastanawia mnie na przykład fakt dlaczego Bee, konsekwentnie odmawiająca jakiejkolwiek współpracy w kwestii dochodzenia Emily, bez żenady oznajmiła, że wie o lagunie Jacka. Było to ewidentne przyznanie się do randek z Elliotem, Jacka dziadkiem. Podejrzany jest również fakt, iż Bee wiedziała o rozwodzie Emily mimo, że ta nie chwaliła się rodzinie, a Bee mieszka na odludnej wyspie. Czyżby ponad osiemdziesięcioletnia samotnica śledziła krewną na Facebooku? Być może to zwykłe czepialstwo, nie mniej jednak ograbiło mnie ono z przeżywania kilku odkrywczych momentów, bo już dużo wcześniej sama znalazłam odpowiedź na niektóre z kluczowych zagadek.

Niemniej jednak, polecam książkę wszystkim polskich czytelniczkom, które łakną romantycznych uniesień z tajemnicą w tle. Polecam ją również paniom wyczulonym na piękno przyrody, szum morza i ćwierkanie ptaków. Gwarantuję, że tego w „The violets of March” na pewno nie zabraknie.

 

„Learning to swim: a novel” Sara J. Henry 18 lipca, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:12 am
Tags: , ,

Wydawnictwo: Crown

Data i miejsce  wydania: luty 2011, U.S.A.

Ilość stron: 304

RECENZJA BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE ZORGANIZOWANYM PRZEZ SERWIS ZBRODNIA W BIBLIOTECE 

Troy Chance, główna bohaterka powieści „Learning to swim” nigdy nie przypuszczała, że w mgnieniu oka jej stabilne, ale w gruncie rzeczy nudne życie, wywróci się do góry nogami. Kiedy Troy zauważa dziecko spadające z przepływającego obok statku, nie waha się, by podejść do burty i zanurkować  na pomoc. Dziecko ma na sobie o wiele za dużą bluzę misternie zasupłaną na ramionach – dowód na to, że chciano je utopić. Troy udaje się uratować chłopca i dokładnie w momencie kiedy trzyma go po raz pierwszy w ramionach z nie wiele myślącej o przyszłości dziennikarki i sportsmenki staje się lwicą walczącą o lepsze życie dla małej znajdy.

„Learning to swim” jest debiutancką powieścią amerykańskiej dziennikarki i pisarki Sary J. Henry. Mimo, że na wstępie książki widnieje zapis, iż fabuła nie ma nic wspólnego z realnymi postaciami i wydarzeniami, nie sposób nie zauważyć, że główna bohaterka Troy Chance odziedziczyła po swojej pomysłodawczyni kilka cech.  Troy mieszka z wielkim psem i kilkoma współlokatorami, czynnymi sportowcami. Podobnie jak autorka, Troy pisze sportowe artykuły do kilku miejscowych gazet, uwielbia rowery oraz komputery i zarówno o tych pierwszych jak i drugich wie prawie wszystko. Troy nie lubi zażyłych znajomości i trzyma dystans od wszystkiego co dla innych jest wyznacznikiem prawdziwej kobiecości. Nie maluje się, nie radzi sobie na zakupach i nie nosi sukienek

Wyłowiony chłopiec spada na nią jak grom z jasnego nieba. Mówiące po francusku zawiniątko z chwili na chwilę otwiera Troy oczy na to, że istnieje inne życie poza tym, które zawinęła wraz z sobą w szczelny kokon. Troy nie decyduje się na oddanie sprawy policji i na własną rękę zaczyna szukać złoczyńców, którzy chcieli pozbyć się chłopca. Własnym uporem Troy trafia najpierw do ojca dziecka, za które gotowa jest oddać życie, a potem po nitce do kłębka zagłębia się w kolejne ponure tajemnice przeszłości jego rodziny, przy okazji stając się niejako jej częścią.

Sara J. Henry to mistrzyni zwodzenia czytelnika.  Powoli ukazuje różne oblicza powieści tak, by każdy znalazł w niej coś dla siebie.  Bez trudu manipuluje Troy w sposób, aby ukazać ją jako nieustraszoną, wyzwoloną kobietę, a za chwilą wplątać w pełen namiętności romans, by na końcu udowodnić, że Troy jest niezwykle wrażliwą osobą, umiejącą poświęcić wszystko dla dobra innych. 

Czytając powieść doszłam do wniosku, że autorka dużo czasu poświęciła na uważne konstruowanie charakterów poszczególnych bohaterów. Każdy z nich jest wyraźny, konsekwentny, z nutką tajemnicy, jednak nigdy nudny. Troy jest sympatyczna, zarazem słaba i niezwykle silna, co sprawia, że już po kilku stronach staje się ona sprzymierzeńcem czytelnika, a my stajemy się niejako jej powiernikami. Śmiało mogę stwierdzić, że „zaprzyjaźniłam się” z główną bohaterką i już nie mogę się doczekać kontynuacji opowieści o Troy, która ma ukazać się  na wiosnę.

Książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Fabuła jest niezwykle intrygująca, a autorka nie ujawnia prawdy, aż do ostatnich kilkunastu kartek, ciągle myląc czytelnika poprzez prowadzące donikąd poszlaki. Akcja jest bardzo dynamiczna – przy książce nie sposób się nudzić. Rozdziały są krótkie, co pozwala na nieustanne przenoszenie się z miejsca na miejsce, z Ottawy, poprzez Montreal, aż do Vermont.

Również język autorki zasługuje na pochwałę.  Zdania są krótkie, wypowiedzi bohaterów oszczędne, a ich język z reguły bardzo nieformalny, co świetnie oddaje klimat panujący w mieszkaniu Troy, oraz charakter samej bohaterki. W książce nie ma miejsca na przydługie opisy przyrody czy poszczególnych miejsc, a mimo to dosłownie czułam lodowatość wody czy przeszywający mnie wiatr hulający po pokładzie statku.

Z pewnością „Learning to swim” trafiłaby do serc polskich czytelników.  Pobudzenie instynktu macierzyńskiego, wartki wątek kryminalny i szczypta budzącego się nieśmiało romansu to składniki, które gwarantują książce sukces. Henry stworzyła dzieło, które misternie usnutą intrygą dorównuje kryminałom napisanym przez takich mistrzów gatunku jak Coben czy Kava, a przeplatające się  sceny ukazujące ciepło ogniska domowego oraz te przedstawiające ludzką bezduszność, krew i balansowanie między życiem, a śmiercią sprawiają, że powieść trafia do odbiorców obu płci.