poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

Pstryknij zbrodnię… 29 Maj, 2012

Filed under: na marginesie — finkaa @ 12:09 pm

Dawno już nie otrzymałam paczki z książką. Moja współpraca z wydawnictwami stanęła w martwym punkcie. Niby w końcu mam czas wygrzebać starocie z mojego oczekującego stosu, ale postanowiłam spróbować sił w konkursie. A nóż uda mi się ożywić nieco moją zbrodniczą kolekcję.

 

Konkurs organizowany jest przez Zbrodnię w Bibliotece, oraz nasz Syndykat. Więcej o konkursie tutaj. W skrócie powiem, że chodziło o ciekawe ujęcia kryminałów.
 
Ja postanowiłam zabrać trzy z moich książek do umownych miejsc zbrodni. Oto co z tego wyszło:

 „Bez śladu” zawędrowało na kosz, głównie dlatego, że przez długi czas głównym podejrzanym pozostawał koszykarz.

 
 

 „Pisarz, który nienawidził kobiet” zawędrował w chaszcze, gdyż tytułowy pisarz mordował swoje ofiary i porzucał je w podobnych lokalizacjach.

 
 

„Śmiertelna fantazja” powędrowała na mój komputer, dlatego, że akcja książki rozgrywała się w firmie informatycznej, a bohaterowie umierali lub zostawali ranni w tajemniczej cyberprzestrzeni.

 
 
P.S. Życzcie mi powodzenia. A może weźmiecie aparaty i ruszycie do dzieła? Mamy czas do końca maja. 🙂

 

 

 

„Bez śladu” Harlan Coben 23 Maj, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:59 pm
Tags: , , ,

 Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2005

Ilość stron:  336

 

Myślę, że nikomu nie trzeba przedstawiać Harlana Cobena. Uwielbiany przez miłośników kryminału i kojarzony przez większość ludzi lubiących literaturę. Krótko mówiąc, Amerykanin jest jednym z najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego książki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a z pozoru nierozwiązywalne zagadki frasują tysiące ludzi na całym świecie. Jednak czy „Bez śladu” sprosta tak wygórowanej poprzeczce? Narażając się wielu fanom, muszę stwierdzić, że nie do końca…
 
Myron Bolitar, agent sportowy i były koszykarz, dostaje tajemnicze zlecenie. Musi odszukać jednego z czołowych graczy NBA, tak aby zespół mógł spokojnie odnosić dalsze zwycięstwa. Co stało się zaginionemu sportowcowi? Czy Greg Downing się ukrywa? Nie żyje? A może uciekł od przytłaczającej go popularności? Myron przejdzie przez piekielną drogę, aby dotrzeć do prawy. Po drodze spotka kilka niezwykle intrygujących kobiet, dostanie kilka porządnych łomotów, przekona się, że można liczyć wyłącznie na najbliższych przyjaciół, oraz zrozumie kto jest miłością jego życia.
 
Tak w skrócie przedstawia się fabuła. Co zatem nie gra? Niestety, jak na kryminał, i to tak znakomitego pisarza, to wszytko za mało. Krąg podejrzanych dziewnie zawężony, fakty zbyt gładko łączące się z sobą. W sumie zero zaskoczenia. Po fenomenalnej „Mistyfikacji” – książce, przez którą nie mogłam zasnąć, ani zebrać myśli przez kilka dni po przeczytaniu – liczyłam, że „Bez śladu” pozostawi mnie w jeszcze większym szoku. Niestety, nic bardziej mylnego. Owszem, akcja rozkręca się na ostatnich osiemdziesięciu stronach. Człowiek czuje, że jest o krok od ostatecznej odpowiedzi i nie może przestać czytać, ale co tu robić przez pierwszych 250 stron? Po przeczytaniu książki, odłożyłam ją i zapomniałam tak jak zapominam o wyczytanej w prasie prognozie pogody.
 
„Bez śladu”, tak jak pewnie wszystkie książki Cobena jest skonstruowana w charakterystyczny sposób. Autor nie skupia się na przesadnych opisach. Owszem, wrzuca krótkie zdania nie wnoszące niczego do akcji, jednak głównie skupia się na opisie zachować i reakcji bohaterów. Niestety, to co zachwyciło mnie w „Mistyfikacji”, czyli głęboka analiza ludzkich myśli i zachowań, ich krętactw i motywów, tutaj wydawała mi się zbyt płytka. Czułam, że autor już na samym początku przykleił każdemu bohaterowi łatkę i nie starał się już niczym zaskoczyć. Inteligentny Myron, elegancki Win, wyzwolona Esperanza, oraz spostrzegawcza Audrey są postaciami, które za nic w świecie nie zrezygnują ze swoich przewodnich cech i nie wprawią czytelnika w osłupienie. Szkoda, bo obnażając prawdę o sobie, sprawiają, iż czytelnik rozpracowuje ich szybciej niż by sobie tego życzył.
 
Język powieści również pozostawia sporo do życzenia. Książce kryminalnej jestem skłonna wybaczyć wulgaryzmy i dość nieformalne zwroty, szczególnie podczas policyjnych pogawędek czy oględzin zwłok. Mimo to czytając dialogi miałam często wrażenie, że to nie jest rozmowa dwóch inteligentnych facetów, którzy umiejętnościami dedukcji przewyższają Holmes’a, a jedynie słowna potyczna dwójki dzieci, które postanowiły zabawić się w „kto wrzuci najwięcej brzydkich słów w najkrótszym czasie”. Niekiedy było to zabawne, częściej jednak irytujące i zupełnie zbyteczne.
 
Reasumując, rzadko zdarza mi się tak krytycznie podejść do książki. Być może do tej negatywnej oceny przyczynił się fakt, że Coben jest powszechnie szanowany i często podawany jako mistrz gatunku. „Bez śladu” jednak naprawdę wiele brakuje do trzymającej w napięciu, dobrej powieści kryminalnej. W żadnym jednak wypadku nie podcinam skrzydeł Cobenowi i z pewnością dam mu jeszcze szansę. Dla zainteresowanych, gorąco polecam „Mistyfikację”. Zaczynając przygodę z Cobenem właśnie od tej powieści, na pewno stwierdzicie, że miano mistrza jednak mu się należy.

 

„Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” Sherry Argov 11 Maj, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:40 am
Tags: ,

 Wydawnictwo: G+J Gruner&Jahr

Ilość stron: 208

Rok wydania: 2010
 
 
Sherry Argov to kobieta, która wierzy, że o mężczyznach wie wszystko. Z pewnością wie dużo, ale czy jej wiedza ma praktyczne przełożenie i czy może sprawdzić się w normalnym związku? Sądząc po pozytywnych opiniach tysięcy czytelniczek jej artykułów w „Cosmopolitan”, „Glamour” itp., a także po sukcesie jej dwóch książek „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy”, oraz „Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy”, można wnioskować, że tak. Jednak moja opinia jest nieco mniej entuzjastyczna.

 
 
„Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” to poradnik dla kobiet, które zagubiły się w swoich związkach, czują brak szacunku ze strony partnera, lub pragną być bardziej kochane. Cały trik autorki polega na tym, że zestawia zołzę (Nie mylić z jędzą. Zołza to kobieta wiedząca czego chce, szanująca się i stawiająca warunki. Zołza nie marudzi, nie płacze, nie złamie jej byle kto.) z miłą dziewczyną (płaczką, przytulanką, kucharką, sprzątaczką i ogólnie miękką babą). Pomiędzy te porównania Argov wplata zdania – klucze, tzw. zasady atrakcyjności. Zasad jest 100, między nimi dziesiątki przykładów, anegdot, cytatów zadowolonych i mniej zadowolonych facetów.
 
 

Pomysł dobry, temat fajny. Co zatem nie pasuje w tej książce? Ano, po pierwsze to, że w mojej opinii, Argov zakłada, iż każdy facet to bezmózgie yeti. Książka kipi radami, za które ręcze, iż w życiu się nie sprawdzą. Na przykład:
 
jeśli facet kupi Ci biżuterię, która Ci się nie spodoba, wymień na inną. Spokojnie, on tego nigdy nie zauważy.
 
jeśli facet nie pozwala Ci na sprzątaczkę, a Tobie nie chce się dbać o dom, wynajmij ją w godzinach kiedy on pracuje. Spokojnie, nie ma opcji, że on skojarzy fakty.
 
jeśli facet nie chce naprawić Ci nocnej lampki, zawołaj przy nim sąsiada i poproś go o pomoc. Spokojnie, Twój facet nie wpadnie w furię, że go ośmieszasz. Od tej pory, będziesz miała wszytko od ręki.
 
Mogłabym tak mnożyć, ale przejdę do kolejnego punktu. Język książki również pozostawia wiele do życzenia. Nie bardzo spodobało mi się to, że autorka zwraca się do mnie per „siostro”. Brzmi to dość sekciarsko i jakoś tak dziwnie. Chociaż być może się czepiam. Już na wstępie Argov zaznacza, że książka jest humorystyczna i napisana z przymróżeniem oka. Powiedzmy, że „siostro” wpisuje się w konwencję żartu. Jednak tego samego nie mogę już powiedzieć o lekkich wulgaryznam, które wymykają się autorce zwłaszcza podczas cytowania mężczyzn, ale nie tylko. Już sam angielski tytuł „Why men love bitches” sugeruje, że książka jest ostra. Ja jednak nie byłam na to do końca przygotowana. Kolejnym zarzutem jest fakt, że autorka odziera szczęśliwy związek ze szczerości. Zołza nie ma prawa NIGDY pokazywać swoich słabych stron. Nigdy nie wolno kłócić się z partnerem, ani okazywać mu łez. Wszystko trzeba robić podstępem, tak żeby nie zorientował się, że jest manipulowany i sterowany jak za pomocą ukrytego w rękach kobiety pilota. A gdzie szczerość, otwartość, wzajemne zaufanie? Czy jestem staromodna?
 
 

Jednak pomimo całej tej góry zarzutów, nie uważam książki za kompletny stek bzdur. Na pewno sporą jej część skreślam bezpowrotnie, ale wyłuskałam też z niej kilka cennych rad. Przede wszystkim, kobieta nie może pozwolić sobie na okazanie, że bez mężczyzny nie da sobie rady. Jest to zasada, pod którą podpisuję się obiema rękami. Argov przekonuje, że jak tylko mężczyzna wyczuje, że kobieta jest na jego łasce, przestanie traktować ją jak skarb, a zacznie jak niechciany balast. W „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” znajdziemy garść potrzebnych rad jak zachowywać się, aby nigdy nie zgasł nasz czar, aby zawsze rozpylać poczucie niedostatku. Jak to zrobić? Nigdy nie możemy rezygnować z własnych zainteresowań, nigdy nie możemy przestać być samodzielne finansowo, nigdy nie możemy przestawać dawać, aby nie poczuć się utrzymankami. Wiem, że dla wielu z Was jest to oczywiste. Jednak myślę, że jest grono kobiet, które traktują swoich mężczyzn jak objawienie, wybawienie ze wszystkich kłopotów i trosk. W mojej ocenie, takie kobiety są na ostatniej prostej do zamkniętego kręgu, w którym otworzą im się oczy, że mężczyzna oprócz nich ma jeszcze swój świat, z którego nigdy nie zrezygnuje. „Dlaczego męższyźni kochają kobiety” pokazuje, że nie warto rezygnować z siebie, bo nawet najbardziej zakochanemu mężczyźnie nigdy by do głowy nie przyszło, żeby zrezygnować z własnego kumpla, piwa, roweru, czy ogrodu. Na mnie to odkrycie spłynęło jak oświecenie.
 
 

Celowo zaczęłam od słabych stron. Nie chcę, żeby przedostatni akapit zamącił w głowach i sprawił, że zaczniecie myśleć, iż oceniam książką jako dobrą. Co najwyżej oceniam ją jako średnią, choć z interesującym motywem. Niemniej jednak, jak to często u mnie bywa, i tak Wam ją polecam. Myślę, że dziewczyny, którym nie przeszkadza wytykanie własnych błędów, oraz te, które znieczulone są na lekko obelżywy język, znajdą w dziele pani Argov nie lada rozrywkę. W sumie myślę, że taki był główny cel tej lektury. Stworzenie odskoczni od codziennych spraw i związkowych kłopotów. Nie zapomnijcie jednak potraktować książki z dużym przymróżeniem oka, bo jeśli postawicie 100% na zostanie prawdziwą zołzą, gwarantuję, że szybko pójdziecie z torbami, a wasi mężczyźni odetchną z ulgą, że pozbyli się czarownicy.  🙂