poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„Pan Przypadek i korpoludki” Jacek Getner 5 grudnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 10:07 am
Tags: ,

pa

Wydawnictwo: Zakładka

Rok wydania:2014

Ilość stron: 231

Kolejny raz przyszło mi się zmierzyć z twórczością Jacka Getnera – scenarzysty, dramaturga, oraz autora przygód Jacka Przypadka, rodzimego detektywa. To już trzecia część perypetii pana Przypadka. Tym razem detektyw tropi niegodziwców z wielkich warszawskich korporacji.

„Pan Przypadek i korpoludki” to zbiór trzech historii połączonych wspólnym mianownikiem ogromnych firm, w których pracują, lub marzą by pracować głodni pieniędzy i chwały młodzi ludzie. Pierwsza opowieść pt. „Morderstwo w Orient Espresso” to zakończona sukcesem próba Przypadka, aby znaleźć mordercę dobrze sytuowanego bankowca. Pewnego dnia denata znajduje kelner jednej z modnych, warszawskich restauracji. Dziwnym trafem, podejrzani są dwaj klienci-dyrektorzy, oraz właśnie ów kelner. Kolejna przygoda detektywa dotyczy dość trywialnej pozornie sprawy. Kto w wielkiej korporacji tytoniowej Super Tobacco śmiał wypalić papierosa marki King Nicotine? Wywiązuje się z tego pytania klasyczna zagadka „zamkniętego pokoju”. Podejrzani są wszyscy pracownicy korzystający z palarni w Super Tobacco. W grę wchodzi utrata twarzy i pewnie stołka. W tle widnieją transfery między dwoma korporacjami. Jednym słowem, jest się o co bić. „Moralność pana Julskiego” to moim zdaniem najbardziej zabawna historia. Tytułowy pan Julski to teoretycznie człowiek na wysokim stanowisku. Czy aby na pewno? Czy zastanawialiście się do czego jest zdolny pracownik, aby przekonać opinię publiczną, że nadal powodzi mu się tak dobrze, jak wtedy kiedy był u szczytu sławy? I co może zrobić ojciec własnemu dziecku, aby i to trzymało do końca fason?

Jak zwykle w powieściach Jacka Getnera, oprócz nowych bohaterów, pojawiają się wątki stałe. W trzeciej części przygód Jacka Przypadka znowu spotykamy Szołtysika wraz z jego narcyzmem, Anię z jej nieutulonymi problemami sercowymi, a także przypatrujemy się głównemu bohaterowi i jego nowej, zaskakującej współlokatorce. Wraz z Błażejem próbujemy na nowo odnaleźć sens życia.

Książka obfituje w zabawne zwroty akcji. Napisana jest lekkim piórem i nie sposób przestać się uśmiechać nad lekturą. To chyba wszystkie składniki przepisu na lekkostrawną, podnoszącą na duchu lekturę zimową.

Tę część, podobnie jak dwie poprzednie, polecam pod choinkę. Właściwie nie ma ograniczeń wiekowych, ani płciowych. Adresowana jest do wszystkich, którzy mają dystans do życia i lubią wesołe perypetie z wątkiem lekko kryminalny w tle.

Książkę otrzymałam do recenzji od Autora. Dziękuję.

 

„Morderstwo na mokradłach” Sasza Hady 11 października, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:36 pm
Tags: , ,

mor Wydawnictwo: Oficynka

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 381

Sasza Hady to pseudonim Aleksandry Motyki, młodej polskiej pisarki, która swoim lekkim piórem i niezwykłym poczuciem humoru mogłaby zawstydzić nie jednego literata ze sporym doświadczeniem. Skąd ta pewność w mojej ocenie? Jestem świeżo po lekturze „Morderstwa na mokradłach” – debiutu autorki. Właśnie przed chwilą wyczytałam też, że jest już na rynku kontynuacja przygód Alfreda Bendelina. I całe szczęście, bo już się martwiłam, że na tym koniec.

Ale powoli do rzeczy. Zacznijmy może od tego, że Alfred Bendelin w ogóle nie istnieje. Wyobraźcie sobie sytuację, w której Wasz przyjaciel-pisarz używa Waszego adresu, aby osadzić w Waszym domu głównego bohatera swojej powieści kryminalnej. To właśnie spotkało niewypowiedzianego pechowca Nicholasa Jonesa, któremu z tego powodu wielu ludzi nie chciało uwierzyć w prawdziwą tożsamość. Tym sposobem Nicholas zostaje zmuszony do przyjęcia „oferty nie do odrzucenia” – rozwiązania zagadki kryminalnej na malowniczej angielskiej prowincji. Helen Bradbury to kobieta z klasą, której po prostu się nie odmawia. I na nieszczęście Jonesa to właśnie ona pod wpływem bestsellera wtargnie do mieszkania z lektury w poszukiwaniu Bendelina i zleci nieszczęśnikowi rozwiązanie zagadki znalezienia odpowiedzi na pytanie kto stoi za martwą głową w spiżarni dystyngowanej zleceniodawczyni.

Jako, że Jones nie ma pojęcia jak się zabrać za spawę, wpada na pomysł powołania asystenta, który o morderstwach wie nieco więcej. Tym sposobem flegmatyczny Nicholas Jones, oraz jego przyjaciel-pisarz o nieodpartym uroku ruszają do Little Fenn, aby odnaleźć mordercę… A tam, jak na maleńkiej angielskiej prowincji, płynie sielskie życie. Wszyscy są przesympatyczni, przyjaźnie do siebie nastawieni. Każdy wie o drugim praktycznie wszystko i nikomu się w głowie nie mieści, żeby morderstwa dopuścił się sąsiad. Co poczną Nicholas i uroczy Rupert? Oczywiśnie doskonale odnajdą się na wsi, zasmakują specjałów wszystkich starszych pań z okolicy, odpoczną podziwiając prześliczne krajobrazy i zaprzyjaźnią się ze wszystkimi dziećmi biegającymi po wiejskich dróżkach. Tylko jak to się ma do prawdziwego celu ich podróży?

Tak jak pierwszą książką, przy której płakałam prawdziwymi łzami był „Harry Potter”, tak pierwszą powieścią, przy której bolał mnie brzuch od śmiechu było „Morderstwo na mokradłach”. Spodziewałam się po przychylnych recenzjach, że książka będzie dobra, lecz to co otrzymałam przeszło moje pozytywne oczekiwania. Autorka po prostu rzuca na kolana świetnym stylem, błyskotliwymi dialogami, zabawą z językiem i konwenansami. Świetnie odzwierciedla życie prowincjonalnej Anglii, jednocześnie szokując bohaterów, jak również odbiorców motywem homoseksualnym. O zakończeniu nawet nie wspomnę. Gwarantuję, że nie zorientujecie się co tak naprawdę stało się w LIttle Fenn aż do samego końca.

Reasumując, dostałam o 100% więcej, niż oczekiwałam. Myślę, że Saszę Hady już można nazwać jedną z lepszych pisarek w kraju. Nie mogę się doczekać kiedy dopadnę „Trupa z Nottingham”, w którym to Bendelin rozwiązuje kolejną zagadkę. Polecam „Morderstwo na mokradłach” nie tylko miłośnikom kryminału. Książka nie jest przesadnie straszna, więc mogą ją czytać dosłownie wszyscy, którzy mają ochotę nieźle się pośmiać.

 

„Millennium – zamek z piasku, który runął” Stieg Larsson 5 sierpnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:24 am
Tags: ,

zamek Wydawnictwo: Czarna Owca

Rok wydania: 2009

Ilość stron: 800

 

Stieg Larsson to moim zdaniem najlepszy współczesny pisarz kryminałów. Pisałam już o tym przy okazji dwóch wcześniejszych tomów trylogii „Millennium”. Dziś poświęcę wpis trzeciej – ostatniej. Larsson zmarł niespodziewanie nie dokończywszy kolejnej części.

 

 

Lisbeth Salander trafia do szpitala po tym jak brat i ojciec próbują ją zabić i pogrzebać. Z niemal śmiertelnymi obrażeniami spędza w nim większą część powieści. Na szczęście za sprawą przyjaciół powoli jej sytuacja się normalizuje. Lisbeth potrafi sobie zjednać ludzi do tego stopnia, że są w stanie posunąć się do drobnych wykroczeń. Mikael przemyca do jej pokoju nadajnik wi-fi, więc chora, mimo, że pod kluczem nie traci kontaktu ze światem i czynnie bierze udział w zbieraniu materiału świadczącego o jej niewinności. Tymczasem policja szuka brata Lisbeth, groźnego mordercy, a krąg ludzi, którzy wierzą, że jej ojciec Zala to rosyjski zbieg i przestępca powoli się powiększa. Kiedy sprawa ociera się o premiera, oraz kilku innych najważniejszych ludzi w państwie wszystko staje na ostrzu noża. Mikael wikła się w kolejny romans, a Erica Berger zmienia pracę i odbiera serię dość nieprzyjemnych maili. Na szczęście trzeci tom kończy się w bardziej oczywisty sposób, niż drugi. Mam na myśli fakt, że większość wątków jest domknięta w satysfakcjonujący sposób, co jest szalenie ważne, w świetle wiedzy, że jest to nieodwracalnie ostatnia część, która wyszła spod pióra Larssona.

 

 

Jak zwykle, książka trzyma fason. Od pierwszej do ostatniej strony jest pełna napięcia, wywołuje gęsią skórkę i westchnienia ulgi. Jest napisana z pasją i to wyczuwalną pasją. Trzeci tom jest genialny. Swoim kunsztem dorównuje pierwszej części. Co prawa, tutaj możnaby się przyczepić do dłużyzn wyjaśniających skomplikowane struktury szwedzkich tajnych organizacji, jednak myślę, że było to konieczne do utrzymania suspensu na najwyższym poziomie.

 

 

Polecam, polecam, polecam. Pamiętajcie tylko, żeby zarezerwować sobie dużo czasu i koniecznie zacząć od pierwszej części. Dla mnie Larsson to absolutny mistrz. Od mojego spotkania z „Millennium” moja poprzeczka dotycząca kryminałów wisi tak wysoko, że chyba już nikt nie będzie w stanie jej przeskoczyć.

 

 

„Dziewczyna, która igrała z ogniem” Stieg Larsson 14 lipca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:22 pm
Tags: ,

dziewWydawnictwo: Czarna Owca

Rok wydania: 2009

Ilość stron: 700

 

O moim zachwycie Stiegiem Larssonem pisałam dosłowie kilka dni temu. Pierwsza część jego trylogii kryminalnej „Millennium” pt. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” od pierwszych stron rzuciła mnie na kolana. Czy druga część zatytułowana „Dziewczyna, która igrała z ogniem” jest równie dobra?

 

Lisbeth Salander jest na zasłużonych wakacjach. Za sprawą pewnej przemyślanej, choć może nie do końca legalnej,  decyzji  główna  bohaterka trylogii stała się kosmicznie bogata. Zwiedza Grenadę i oddaje się swojemu nowemu hobby, jakim jest matematyka. Pewnego dnia, po tygodniach spędzonych na leniuchowaniu, Lisbeth postanawia wrócić do Sztokholmu i delikatnie się ustatkować. Kupiła i urządziła mieszkanie, zlikwidowała jeden bardzo widoczny tatuaż, konsekwentnie odmawiała kontaktu z pieprzonym Kalle Blomkvistem, w którym nieszczęśliwie i zupełnie nieoczekiwanie zakochała się jeszcze w pierwszej części. Kiedy Lisbeth dojrzała do decyzji, aby swoje stare mieszkanie oddać koleżance – Miriam Wu, chyba w końcu zaczęła czuć swoją dojrzałość. Wszystko krok po kroku odnajdywało się na właściwym miejscu. I właśnie wtedy dopadła ją przeszłość. Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Lisbeth została oskarżona o niewyobrażalne wręcz zbrodnie i przepadła na większą część lektury. Osobą, która jako pierwsza wyczuwa smród kłamstwa i ataku na godność Lisbeth jest oczywiście nie kto inny jak Mikael Blomkvist… Powoli dociekliwy Kalle odsłania najtajniejsze elementy tak precyzyjnie szczerzonego przez Libeth sekretu jej własnej przeszłości, oraz szczegółów jej ubezwłasnowolnienia. Robi to, aby ratować jej życie.

 

Podobnie jak pierwszy tom, „Dziewczyna, która igrała z ogniem” trzyma w napięciu. Jest to jednak inny rodzaj napięcia. Tym razem, nie jest to zagadka, którą Mikael wraz z Lisbeth rozwiązują naprzekór całemu światu. Tym razem, Lisbeth chowa się w cień, by uniknąć przykrych konsekwencji. Mimo, że jej twarz regularnie pojawia się na pierwszych stronach gazet i cała Europa ściga ją listem gończym, samej bohaterki w książce jest jak na lekarstwo. Dziewczyna ukrywa się, a działa jej wybawiciel, czyli Blomkvist. Dowiadujemy się za to o Salander dość sporo. Poznajemy jej sekrety z dzieciństwa, powód jej „inności”, introwertyczności, a może psychozy.  Powiem więcej, poznajemy nawet w dość niechlubnych okolicznościach członków jej najbliższej rodziny – ojca i brata. Lecz na tym koniec. Książka ucina się w bardzo niewygodnym miejscu. Czytam już trzecią część, więc zdradzę, że jest ona bezpośrednią kontynuacją. Druga część właściwie niczego do końca nie wyjaśnia. Tym znacznie różni się od poprzedniczki, która dokładnie zamykała sprawę rzekomego morderstwa Harriet Vanger.

 

Czy książka podtrzymuje klasę pierwszego tomu? Jeśli chodzi o styl pisarza i dbałość o szczegóły to zdecydowanie tak. Ilość bohaterów, lokalizacji, detaliczne opisy miejsc zbrodni, a nawet wyrazu twarzy denatów sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem. Nie można się od niej oderwać, wciąga, zaklina, miażdzy mocą tajemnicy, którą musimy rozwiązać.  Jednak mnie osobiście brakowało tym razem dwóch rzeczy. Przede wszystkim błyskotliwości Salander. Biedaczka nie mogła się nią wykazać, gdyż musiała się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości. Ostatecznie, pod koniec książki dała kilka popisów, ale i tak czułam niedosyt. Po drugie, brakowało mi konkretnego zakończenia chociażby części zagadki. Tak, żebym otwierając trzeci tom miała wrażenie, że to kontynuacja, ale wzbogacona o coś zupełnie nowego.

 

W sumie moje zarzuty są nieważne. Mimo, że czułam 1% niedosytu, grubo zanim skończyłam drugą część, czułam się w obowiązku zaopatrzenia w trzecią, bo dzień zwłoki byłby nie do wybaczenia. Książkę, mimo wszystko, uważam za niemal doskonałą (przy założeniu, że pierwsza część rzeczywiście taka była). Każdemu kto dysponuje sporą ilością wolnego czasu w wakacje proponuję sięgnięcie po trylogię „Millennium”. Gwarantuję Wam doznania, które będą niezapomniane, a może tak jak w moim przypadku pióro Larssona stanie się waszym ulubionym, jeśli chodzi o kryminały. PO-LE-CAM!

 

„Millennium – Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stieg Larsson 29 czerwca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 5:54 pm
Tags: , ,

men Wydawnictwo: Czarna Owca

Ilość stron: 634

Rok wydania: 2011

 

 

Stieg Larsson to jeden z obecnie najbardziej znanych i poczytnych pisarzy świata. W 2008 zajął drugie miejsce na świecie pod względem sprzedawalności swoich książek. Larsson to nie tylko powieściopisarz, ale również dziennikarz, który sympatyzował z ekstremalną szwedzką lewicą. Wspierał ruchy antyrasistowskie i antynazistowskie. W Polsce współpracował z pismem „Nigdy więcej”. Niestety, jego prężną karierę przerwała niespodziewana śmierć w 2004 roku, spowodowana rozległym zawałem. Larsson nigdy nie dokończy już czwartej części genialnej powieści „Millennium”.

 

„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to pierwsza z trzech części „Millennium”, w której para detektywów-amatorów podejmuje się pozornie beznadziejnej sprawy. Mikael Blomkvist jest redaktorem naczelnym magazynu „Millennium” – gazety udaremniającej ekonomiczne machlojki szwedzkich biznesmenów. Kiedy Blomkvist robi jeden krok za dużo  i ma trafić za kratki za zniesławienie, jego kariera nagle stoi pod wielkim znakiem zapytania. Wtedy pojawia się on – Henrik Vanger – i proponuje pewien układ. Osiemdziesięciolatek obiecuje, że pozwoli Blomkvistowi wyjść obronną ręką z całej afery o zniesławienie, dostarczając niezbitych dowodów poświadczających o wersji Blomkvista. Jest tylko jedna sprawa. A właściwie dwie. Pod przykrywką pisania biografii rodu Vangerów, Blomkvist ma odkryć kto, kilkadziesiąt lat temu, zabił Harriet Vanger – wnuczkę brata Henrika i przyszłą następczynię całej sieci korporacji Vangerów. Blomkvist nie ma nic do stracenia. Musi wycofać się z pracy, oczekiwać na wezwanie do odsiadki. Postanawia więc na rok przeprowadzić się na urokliwą szwedzką wyspę prawie w całości zamieszkałą przez Vangerów, oraz prawdopodobnie mieszczącą w sobie miejsce brutalnego mordu.

 

Mniej więcej w tym samym czasie poznajemy Lisbeth Salander. Kobieta ma trochę ponad dwadzieścia lat, jest spektakularnie aspołeczna, wytatuowana i nie znosząca kompromisów. Żyje na przekór wszystkim i wszystkiemu. Nie zważa na konwenanse, często ucieka się do przemocy. Dziewczyna jest ubezwłasnowolniona i doskonale wie, co to znaczy zemsta na tych, którzy ograniczają jej wolność. Na zlecenie prawnika Vangera, Lisbeth ma prześwietlić na wylot Blomkvista. Jako światowej sławy hakerka, Lisbeth nie ma z tym problemu i wyciąga na światło dzienne największe sekrety życia prywatnego zniesławionego dziennikarza. Co ciekawe, ten nie reaguje na to złością. Wręcz przeciwnie, od razu poznaje się na geniuszu młodej hakerki i zachęca do współpracy. Od tego momentu wpadamy w wir niesamowitych wydarzeń.

 

Wątek zaginięcia i rzekomego morderstwa Harriet dopracowany jest w najmniejszym szczególe. Mamy do czynienia z tzw. zagadką zamkniętego pokoju, bo w dniu zniknięcia Harriet dostęp do wyspy był odcięty, więc podejrzanymi są wyłącznie ludzie obecni na wyspie, a więc w większości najbliższa rodzina. Podążamy żmudną drogą wykluczania poszczególnych osób przebywających w felerny dzień na wyspie.

 

Książka jest wielowątkowa i każdy szczegół jest wypolerowany na najwyższy połysk. Właściwie nie ma słabych punktów. Czyta się ją jednym tchem, byleby tylko poznać prawdę.

 

Nie polecam więc lektury podczas sesji egzaminacyjnej, lub wyjątkowo napiętego okresu pracy. Nie polecam również ludziom o słabych nerwach. Mimo, że w „Millennium” nie znajdziecie scen jakiegoś specjalnie oszałamiającego okrucieństwa, to książka napisana jest w taki sposób, że gęsia skórka nie będzie chciała wam zejść od pierwszej, aż po ostatnią sześćsettrzydziestączwartą stronę. Dla mnie jest to ideał kryminału. Z pewnością najlepszy, jaki w życiu czytałam. Już mierzę się z drugim tomem i oddycham z ulgą, że przede mną długie wakacje. Bardzo gorąco polecam!

 

„(Nie)boszczyk mąż” Joanna Chmielewska 14 czerwca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 4:15 pm
Tags: ,

nieWydawnictwo: Kobra

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 447

 

Chyba nie ma wśród nas, nałogowych czytelników, osoby, która nie zmierzyła się z twórczością Joanny Chmielewskiej. Ja, po wielu latach przerwy, wróciłam na chwilę do tej niezapomnianej, najwybitniejszej polskiej twórczyni kryminału.

 

Tym razem, jak często u Chmielewskiej, poznajemy pewną warszawską rodzinę. Malwina Wolska jest strasznie otyłą i wredną babą. Jej mąż, Karol jest stasznie otyłym wrednym biznesmenem. Łączy ich związek małżeński i miłość do jedzenia. Ich charaktery nie zgadzają się w najmniejszym szczególe, ale Malwiny mistrzowskie umiejętności kulinarne ratują związek. Jest jeszcze jeden element układanki – Justynka, niepozorna, szczupła studentka prawa przysposobiona przez Wolskich do wspólnego życia. Malwina obawia się, że mąż chce ją zostawić, oczywiście bez jakichkolwiek pieniędzy. Ta marudna, leniwa kobieta nigdy nie skalała się pracą inną, niż gotowanie. Jak więc miałaby zerwać z dostatnim życiem i wynieść się pod most? Kobieta woli nie ryzykować, że jej przeczucia się sprawdzą i wyprzedzić męża w tym decydującym kroku. Zabije go. Proste, prawda? Tylko jak, kto, gdzie i tylko bez śladów…

Karol ma wrednej żony dość. Nienawidzi jej równie silnie, jak ona jego. Właściwie nie zaszczyca żony rozmową. Pochłania tylko każdą ilość jej pysznego jedzenia.

Do tego ta Justynka… Bardzo bystra, ale w sumie zupełnie niepotrzebna. Chwileczkę… a może jest inaczej? Może to właśnie Justynka jest ostatnią deską ratunku w sporze Malwina Wolska vs. Karol Wolski?

 

Jak zwykle, Chmielewska nie zawodzi czytelnika. Pisarka stworzyła przezabawką komedię sytuacyjną ze śmiertelnie poważnym wątkiem kryminalnym. Wartka akcja i zajadłe, buńczuczne dialogi sprawiają, że książkę czyta się z nieskrywaną satysfakcją i z wypiekami na twarzy. Do czego posunie się Malwina? Jak na to zareaguje Karol? Czytelnik jest w całości pochłonięty problemami otyłej pary. Autorka doskonale kreuje charaktery bohaterów. Konsekwentnie upiera się przy pustocie i wredocie Malwiny, przebiegłości i wyrachowaniu Karola, oraz sprycie Justynki. Pod koniec lektury niemal miałam wrażenie, że jestem czwartym lokatorem domu Wolskich.

 

Książkę polecam wszystkim fanom kryminałów, i nie tylko. Jeśli ktoś jeszcze waha się czy sięgnąć po twórczość Joanny Chmielewskiej to śmiało można zacząć od „(Nie)boszczyka męża”. Świetny pomysł na prezent, na spędzenie długiego weekendu, wczasów z książką. Po prostu Chmielewska u szczytu formy. Polecam!

 

„Pan Przypadek i celebryci” Jacek Getner 28 marca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:57 pm
Tags: ,

pan Wydawnictwo: Zakładka

Rok wydania: 2013

Ilość stron: 230

 

Jacek Getner to polski pisarz, scenarzysta (m.in. „Klan”), laureat wielu konkursów pisarskich i dramaturgicznych. Do tej pory miałam do czynienia z jego mroczną powieścią „Dajcie mi jednego z was”, oraz znacznie lżejszą powieścią kryminalną o niestrudzonym detektywnie-amatorze Jacku Przypadku. Szczególnie ta druga powieść urzekła mnie poczuciem humoru, oraz zawiłością fabuły. Na szczęście „Pan Przypadek i trzynastka” doczekał się następcy i dzięki temu właśnie odłożyłam na półkę „Pana  Przypadka i celebrytów”, czyli zapis kolejnych sukcesów rodzimego detektywa.

 

Tym razem motywem przygód warszawskiego miłośnika kryminalnych zagadek jest celebrycki świat. Już w pierszym opowiadaniu Jacek musi odnaleźć się na kilku filmowych planach, aby zbadać półświatek polskich aktorów na dorobku i dowiedzieć się kto zabił jednego z kolegów po fachu i jaki był motyw. Kolejna przygoda, choć zasadniczo różniąca się od pierszej, także krąży wokół ciemnych zakamarków świadomości naszych rodzimych gwiazd. Bolko Szołtysik, oprócz tego, że jest ulubieńcem młodszych o kilkadziesiąt lat nastolatek, umie nieźle dać czadu. Czy niewinna trawka może zmienić pozornie normalnego faceta w bezbronne dziecko? Ostatni rozdział, moim zdaniem najzabawniejszy, dotyczy dość powszechnego pewnie zjawiska jakim jest „lans”. Do czego moglibyśmy się posunąć posiadając tak zwane „parcie na szkło”? Czy ciągle obowiązują granice narzucane przez moralność? Kasiya i Mikele, rodzime gwiazdy na dorobku, rozwieją nasze wątpliwości?

 

Po raz drugi Jacek Getner popisał się nie tylko poczuciem humoru, ale również niezłym sprytem. Stworzył całkiem skomplikowane kryminalne zagadki, które trzymają w napięciu do ostatnich stron. Okrosił wszystko potężną dawką świetnej zabawy, dużą ilością ciętej riposty i szczyptą prawdziwych wartości takich jak męska przyjaźń i rodzicielska miłość.

 

Na uwagę zasługuje ciekawa okładka książki, wybrana prze internautów drogą głosowania, jak również plan Getnera, aby stworzyć kolejne części przygód niesamowicie bystrego detektywa. Wnioskując po zapowiadanym tytule „Pan Przypadek i korpoludki”, tym razem będziemy mieć do czynienia z trybikami napędzającymi naszą gospodarkę i biorącymi udział w wyścigu szczurów.

 

Uważam, że „Pan Przypadek i celebryci” to książka w sam raz na leniwe popołudnie. W dość uszczypliwy, lecz zabawny sposób obala mity rojące się w głowach ludzi bezwarunkowo wpatrzonych w rozrywkowe stacje telewizyjne. Myślę, że dla niejednego propozycja Jacka Getnera może stanowić niezłą odtrutkę i zachętę do poszukania bardziej ambitnych rozrywek.

 

Książkę otrzymałam od Autora jako egzemplarz do recenzji. Dziękuję!

 

„Wariat na pogorzelisku” Paweł Sych 31 Maj, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 12:50 pm
Tags: , ,

sych Wydawnictwo: Pi

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 224

 

Dawno temu wygrałam na stronie Zbrodni w Bibliotece książkę Pawła Sycha. O autorze nigdy wcześniej nie słyszałam. Książka z serii „Super kryminał” została wrzucona między inne, wyglądające prawie identycznie. Dopiero wyzwanie Sardegny zmusiło mnie do poszukania kryminału polskiego pisarza i przeczytania go do końca maja. Nie wiedziałam czego się spodziewać, lecz moje wysokie oczekiwania zostały dość pomyślnie  zaspokojone.

 

Paweł Sych to autor, o którym nie wiele wiadomo. Zdołałam się tylko dowiedzieć, że „Wariat na pogorzelisku” to jedo debiutancka powieść. Od siebie dodam, że chyba do tej pory jedyna. Mimo to widać, że autor ma niezłe pojęcie o tym, w jaki sposób przykuć uwagę odbiorcy od początku do samego końca.

 

Detektyw Nowakowski dostaje nową robotę. Na wsi pod Krakowem płonie willa. Pożar ujawnia kilkadziesiąt ciał, przekopanie ogrodu kolejne zwłoki. Obecni właściciele są na pierwszy rzut oka bez zarzutu. Na tym pozornie trop się ucina. Pozornie, bo dla Nowakowskiego nie ma sprawy nie  do rozwiązania. Mozolna praca detektywa-samotnika prowadzi go do zamierzchłej przeszłości, do wszystkich żyjących i zmarłych właścicieli willi, oraz ich mrocznych życiorysów. Świat żywych miesza się z zaświatami. Komplikacje w śledztwie powodują, że detektyw powoli traci zmysły i nachodzą go duchy, koszmary, oraz wyimaginowane postaci, które ponoć znają prawdę. Jednak prawda leży dużo głębiej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Być może w wiejskich legendach, być może w psychopatycznych umysłach, a być może w duszy wrażliwca odrzuconego przez społeczeństwo… Tego nie dowiemy się aż do ostatniej kartki powieści.

 

Sychowi udało się stworzyć kryminał, który trzyma w napięciu od początku do samego końca. Główny bohater kluczy nie tylko  po zakamarkach Januszowic, w których doszło do pożaru, ale również po odmętach ludzkich przekonań i pobudek. Jego z pozoru zasadniczy charakter i rygor dnia powszedniego musi zostać poważnie zachwiany dla dobra sprawy. Mamy okazję przyjrzeć się powolnemu upadkowi detektywa-legendy, który w końcu musi przyznać, że już nie potrafi znieść ciężaru swojej pracy. Przyznam, że na początku oschłość i niewybredne poczucie humoru głównego bohatera bardzo mnie irytowały. Miałam wrażenie, że Sych przesadził kumulując wszystkie stereotypy twardziela w jednej osobie. Z biegiem stron doszłam jednak do wniosku, że to zamierzony zabieg, a Nowakowki w gruncie rzeczy da się lubić.

 

W mojej ocenie fabuła jest bez zarzutu. Jedyne do kuleje w tej powieści to korekta, zwłaszcza gdy książka ma się ku końcowi.  Nie są to jednak błędy rażące, a jedynie drobne literówki.

 

Komu można polecić tę książkę? Myślę, że kryminał Pawła Sycha jest dobry dla każdego czytelnika powyżej podstawówki. Mimo, że chodzi o makabryczną zbrodnię, powieść nie zawiera drastycznych scen,  a jedynie dobrą kryminalną intrygę.

 

Książkę zaliczam do wyzwania Trójka e-pik (kryminał polskiego autora)

 

„Dajcie mi jednego z was” Jacek Getner 10 listopada, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 10:04 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo:  Najlepszy seler

Rok wydania: 2005

Ilość stron: 162

 

Jacek Getner to pisarz dość enigmatyczny i bardzo eklektyczny w swojej twórczości. Jak głosi jego strona internetowa, pan Jacek uwielbia pisać i nie boi się chyba żadnego gatunku. W sieci można znaleźć ślad jego opowiadań kryminalnych, powieści political fiction, wierszy, sztuk, a także dowiedzieć się, że obecnie autor pisze również dialogi do serialu „Klan”.  „Dajcie mi jednego z was” to kryminał, który mimo, że niedoceniony na początku, podczas czytania urzekł mnie już po kilkunastu stronach.

 

Głos to pseudonim człowieka pamiętliwego i dotkliwie doświadczonego przez życie. W wojsku odebrano mu godność, w życiu prywatnym odbito mu żonę, w życiu zawodowym sprowadzono go do bankructwa, a w życiu duchowym pozbawiono go złudzeń. To wszystko sprawiło, że Głos żyje tylko i wyłącznie żądzą zemsty. Misternie utkany plan sprawia, że Głos urasta do rangi Boga. Kieruje ludzkim losem i urządza niegodziwcom prawdziwy Sąd Ostateczny. Kto dostanie drugą szansę, a kto zostanie potępiony? I czy nie lepiej przechytrzyć przeznaczenie i uciec? Tylko jak, skoro oko Wielkiego Brata widzi wszystko?

 

Misternie utkana fabuła autentycznie  zapiera dech w piersiach. Cała akcja zamknięta jest dokładnie w siedniu dniach. Takie czasowe ograniczenie tylko podkręca atmosferę i sprawia, że czytelnik dosłownie czuje dreszcz na plecach i nóż na gardle. Z niecierpliwością odliczałam czas do wielkiego zakończenia i mimo tego, że dni mijały, ja ani o krok nie zbliżałam się do trafnego rozwiązania. Głównym atutem książki jest jej nieprzewidywalność. Z godziny na godzinę akcja potrafi zmieniać się diametralnie, nawet mimo, że ograniczona jest zarówno w czasie jak i w przestrzeni. Cztery ściany, cztery łóżka, cztery krzesła, stół, toaleta i czterech skrajnie różnych mężczyzn – tyle wystarczy, by stworzyć minimalistyczne arcydzieło napięcia, lęku i niepewności. Pourywane dialogi, strzępy zdań, a czasem wylewne opowieści snute w ciemności to baza, z której czytelnik może zbudować psychologiczne obrazy bohaterów, oraz zajrzeć im w głąb duszy. „Dajcie mi jednego z was” okazała się dla mnie niezwykłą podróżą po ludzkich charakterach i zachowaniach w obliczu śmierci.

 

Jacek Getner stworzył książkę oryginalną, mimo, że opartą na dość znanym motywie Wielkiego Brata, śledzącego każdy ruch obserwowanych. Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona do powielania oklepanego zabiegu, jednak sposób w jaki autor to zrobił nie pozostawia żadnych zarzutów. Książka intryguje, zadziwia i daje do myślenia. Prosty język, oraz częste dialogi właściwie odarte z tła, sprawiają, że lektura trafia prosto z najczulszy punkt i wprawia czytelnika w autentyczny strach. A chyba dokładnie o to chodzi w dobrych kryminałach.

 
„Dajcie mi jednego z was” to książka obowiązkowa dla miłośników gatunku. Polecam ją wszystkim, którzy lubią nutkę niepokoju pojawiającą się już wraz z pierwszym odgięciem okładki. Warto również zaznaczyć fakt, że jest to pozycja wydana bez pomocy znanego wydawnictwa, tak więc ja osobiście biję się w pierść mówiąc: „nie oceniaj po pozorach” i gorąco zachęcam do lektury.

 

 

Książkę otrzymałam od autora jako egzemplarz recenzyjny. Dziękuję!

 

„Bez śladu” Harlan Coben 23 Maj, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:59 pm
Tags: , , ,

 Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2005

Ilość stron:  336

 

Myślę, że nikomu nie trzeba przedstawiać Harlana Cobena. Uwielbiany przez miłośników kryminału i kojarzony przez większość ludzi lubiących literaturę. Krótko mówiąc, Amerykanin jest jednym z najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego książki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a z pozoru nierozwiązywalne zagadki frasują tysiące ludzi na całym świecie. Jednak czy „Bez śladu” sprosta tak wygórowanej poprzeczce? Narażając się wielu fanom, muszę stwierdzić, że nie do końca…
 
Myron Bolitar, agent sportowy i były koszykarz, dostaje tajemnicze zlecenie. Musi odszukać jednego z czołowych graczy NBA, tak aby zespół mógł spokojnie odnosić dalsze zwycięstwa. Co stało się zaginionemu sportowcowi? Czy Greg Downing się ukrywa? Nie żyje? A może uciekł od przytłaczającej go popularności? Myron przejdzie przez piekielną drogę, aby dotrzeć do prawy. Po drodze spotka kilka niezwykle intrygujących kobiet, dostanie kilka porządnych łomotów, przekona się, że można liczyć wyłącznie na najbliższych przyjaciół, oraz zrozumie kto jest miłością jego życia.
 
Tak w skrócie przedstawia się fabuła. Co zatem nie gra? Niestety, jak na kryminał, i to tak znakomitego pisarza, to wszytko za mało. Krąg podejrzanych dziewnie zawężony, fakty zbyt gładko łączące się z sobą. W sumie zero zaskoczenia. Po fenomenalnej „Mistyfikacji” – książce, przez którą nie mogłam zasnąć, ani zebrać myśli przez kilka dni po przeczytaniu – liczyłam, że „Bez śladu” pozostawi mnie w jeszcze większym szoku. Niestety, nic bardziej mylnego. Owszem, akcja rozkręca się na ostatnich osiemdziesięciu stronach. Człowiek czuje, że jest o krok od ostatecznej odpowiedzi i nie może przestać czytać, ale co tu robić przez pierwszych 250 stron? Po przeczytaniu książki, odłożyłam ją i zapomniałam tak jak zapominam o wyczytanej w prasie prognozie pogody.
 
„Bez śladu”, tak jak pewnie wszystkie książki Cobena jest skonstruowana w charakterystyczny sposób. Autor nie skupia się na przesadnych opisach. Owszem, wrzuca krótkie zdania nie wnoszące niczego do akcji, jednak głównie skupia się na opisie zachować i reakcji bohaterów. Niestety, to co zachwyciło mnie w „Mistyfikacji”, czyli głęboka analiza ludzkich myśli i zachowań, ich krętactw i motywów, tutaj wydawała mi się zbyt płytka. Czułam, że autor już na samym początku przykleił każdemu bohaterowi łatkę i nie starał się już niczym zaskoczyć. Inteligentny Myron, elegancki Win, wyzwolona Esperanza, oraz spostrzegawcza Audrey są postaciami, które za nic w świecie nie zrezygnują ze swoich przewodnich cech i nie wprawią czytelnika w osłupienie. Szkoda, bo obnażając prawdę o sobie, sprawiają, iż czytelnik rozpracowuje ich szybciej niż by sobie tego życzył.
 
Język powieści również pozostawia sporo do życzenia. Książce kryminalnej jestem skłonna wybaczyć wulgaryzmy i dość nieformalne zwroty, szczególnie podczas policyjnych pogawędek czy oględzin zwłok. Mimo to czytając dialogi miałam często wrażenie, że to nie jest rozmowa dwóch inteligentnych facetów, którzy umiejętnościami dedukcji przewyższają Holmes’a, a jedynie słowna potyczna dwójki dzieci, które postanowiły zabawić się w „kto wrzuci najwięcej brzydkich słów w najkrótszym czasie”. Niekiedy było to zabawne, częściej jednak irytujące i zupełnie zbyteczne.
 
Reasumując, rzadko zdarza mi się tak krytycznie podejść do książki. Być może do tej negatywnej oceny przyczynił się fakt, że Coben jest powszechnie szanowany i często podawany jako mistrz gatunku. „Bez śladu” jednak naprawdę wiele brakuje do trzymającej w napięciu, dobrej powieści kryminalnej. W żadnym jednak wypadku nie podcinam skrzydeł Cobenowi i z pewnością dam mu jeszcze szansę. Dla zainteresowanych, gorąco polecam „Mistyfikację”. Zaczynając przygodę z Cobenem właśnie od tej powieści, na pewno stwierdzicie, że miano mistrza jednak mu się należy.