poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„Samo szczęście” Karen Wheeler 8 października, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:26 pm
Tags: ,

karen wh Wydawnictwo: Pascal

Rok wydania: 2013

Ilość stron: 348

Karen Wheeler była czynną londyńską fashionistką, dopóki nie postanowiła ograniczyć pracy, przeprowadzić się na francuską prowincję i oddawać się modzie i urodzie wyłącznie z  doskoku. Z pozoru zakrawająca na kolejną przedstawicielkę tzw. chick lit, Angielka stworzyła książkę, która wzbudziła we mnie bardzo skrajne uczucia.

 

„Samo szczęście” to słusznej długości powieść, która opowiada historię głównej bohaterki oraz jej codziennych przygód. Karen mieszka w pięknym, wyremontowanym domku, posiada kochanego psa, pracuje przed monitorem, spotyka się z przyjaciółmi, oraz kocha przystojnego Portugalczyka imieniem Luise. Niestety, sielankowe życie autorki ucina się gwałtownie, gdy Karen nakrywa swojego mężczyznę z pewną tajemniczą Francuzką. Od tego momentu zaczyna się rozpaczliwe unikanie, przeplatane z podchodami pod okno byłego chłopaka, ciche polowanie na nowego mężczyznę oraz próby dopieczenia sobie nawzajem. I to niespodziewanie się kończy, kiedy dochodzi do kolejnego, tragicznego zwrotu akcji…

 

Być może poprzedni akapit zabrzmiał jak pean na cześć wartkiej akcji. Niestety, nic bardziej mylnego. Fabuła przez, nie przesadzając, 80 procent książki bardzo się dłużyła. Zachodziłam w głowę po co czytelnikowi dokładna relacja z odtykania kuchennej rury, wprawiania dykty w okno, opis poszczególnych wypadów z psem za miasto, lub dokładny rozkład zaplecza miejscowego sklepu z odzieżą. Nudziły mnie wywody autorki na temat podstawowych czynności jakie każdy z nas codzień odbywa. W książce liczę na coś więcej, niż tylko rozkład dnia głównego bohatera.

 

Jednak, pod koniec lektury wszystko zmieniło się jakby za sprawą magicznej różdżki. Zżyłam się z bohaterami. Zaczęłam im współczuć, przeżywać każde zdanie jakby od niego zależało moje życie. Ostatni, niespodziewany zwrot akcji, mimo, że bardzo drastyczny, sprawił, iż zakochałam się nie tylko w zakończeniu, ale i wybaczyłam wszelkie niedociągnięcia poprzednich 250 stron. Podczas ostatniego rozdziału nie potrafiłam ukryć łez wzruszenia, a to chyba najlepszy dowód, że opłacało się przetrzymać całą prozaiczność.

 

Na pochwałę zasługuje pokora autorki, którą okazała okrutnemu losowi, oraz miłość, którą dawała dopóty, dopóki mogła. Myślę, że książka warta jest uwagi, szczególnie iż opowiada prawdziwą, bardzo wzruszającą historię. Możemy traktować ją jako przestrogę przed zbytnią pyszałkowatością, oraz przed uciekaniem prawdziwym emocjom.

 

Polecam nie tylko kobietom. Powieść o miłości, traktująca ją w dość niestandardowy sposób. Na próżno będziecie w niej szukać namiętności. Znajdziecie oddanie i cierpliwość, a chyba coraz częściej nam tego brakuje. Warto okazać samozaparcie, przebrnąć przez chwilowe fale nudy i wczytać się głęboko między słowa, aby wydobyć prawdziwe źródło zadumy i współczucia. Doskonała pozycja na coraz dłuższe, jesienne wieczory.

 

Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa Pascal. Dziękuję!

 

„Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki, czyli dwoje zakochanych w Andaluzji!” Alex Browning 26 października, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:39 am
Tags:

 Wydawnictwo: Pascal 

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 279

 

Kiedy przeczytałam wstęp do „Hiszpańskiej fiesty” uderzył mnie fakt, że autorka tak naprawdę nie jest powieściopisarką, nie jest nawet dziennikarką. Z krótkiego opisu okoliczności powstania książki wywnioskowałam, że jest to kobieta, która po prostu postanowiła wydać książkę o swoim życiu. To zasiało ziarnko niepokoju. Czy książka zdoła mnie zainteresować? O czym ona w ogóle będzie? O praniu, prasowaniu i karmieniu kotów pod hiszpańskim niebem? W sumie pomyliłam się. Było znacznie lepiej.

 

Alex Browning wraz ze swym mężem James’em odczuwają znurzenie Wielką Brytanią. Potrzebują zmiany. Pakują więc torby i ruszają do Hiszpanii. Na stałe. Mają wielkie plany – chcą otworzyć pensjonat. Jednak fundusze, którymi dysponują skutecznie im to utrudniają. Alex i James nie poddawają się jednak. Kupują zupełnie zapuszczoną chatkę i powoli dążą do celu. Po drodze poznają wielu przyjaciół, ratują i zabijają wiele zwierząt (tak, tak, nawet najwięksi miłośnicy kotów, koni i psów w Andaluzji muszą unicestwiać stada ogromnych gąsienic, węży, tarantul itp.) Małżeństwo Anglików bezustannie chwyta się prac dorywczych, aby dorobić. Alex dekoruje wnętrza, projektuje ulotki, maluje ściany… James pracuje na lotnisku, montuje systemy nawadniające i hydrauliczne, konserwuje domy znajomych… Każdy grosz się liczy, bo bieda ciągle zagląda do zagrody naszych bohaterów.

 

Książka ma jeden zasadniczy plus. Świetnie oddaje ducha Hiszpanii. Bohaterowie są autentyczni, wymowni i bardzo przekonywujący. Zwyczaje panujące pomiędzy sąsiadami stanowią główną część fabuły. Nigdy nie dowiedziałabym się pewnie wielu ciekawych i humorystycznych faktów, gdyby nie ów książka.

 

Również otwartość autorki, a zarazem głównej bohaterki zasługuje na pochwałę. Browning często ukazuje nam dość intymne szczegóły swojego życia, nie ubierając niczego w piękne słowa. Czasem lekko przeklinając, lub używając kolokwialnych wyrażeń, nad którymi nie sposób się nie uśmiechnąć.

 

Czy książka ma jakieś minusy? Niestety, troszkę przeszkadzało mi, że tak mało miejsca autorka poświęca na przedstawienie nowego bohatera. Po kilkudziesięciu stronach kompletnie nie wiedziałam kto jest kim, z którego domu przyszedł i w jakim celu. Być może to zamierzony zabieg mający na celu podkreślić otwartość Hiszpanów i ich domów na każdego kto ma ochotę wpaść z wizytą. Mnie to jednak drażniło i w końcu przestałam już dochodzić kto jest kim, każdego traktując w kategorii kolejnego sąsiada.

 

W książce również pojawia się wiele błędów. Są to najczęściej literówki, ekstra słowa lub ich brak. Dla przykładu, kto domyśla się o co chodzi w tym zdaniu: „Najgorsze jednak było to, że nadal nie mieliśmy tego ostatniego podpisu, po którym Tara naprawdę stalibyśmy się jej właścicielami” (str. 227)? Mam jeszcze jedną uwagę co do tłumaczenia. Nie przekonuje mnie poprawność sformułowań typu: „(…) zaciskaliśmy więc zęby i starali się okazać zrozumienie” (str. 243). Czy nie powinno się mówić „i staraliśmy się”? Tego typu zdania były nagminne w „Hiszpańskiej fieście” także być może są one dopuszczalne, a ja się zwyczajnie nie znam. 🙂 Tak czy inaczej, dziwnie mi się czytało taką polszczyznę i niestety język powieści odbieram na minus.

 

Reasumując, gdyby „Hiszpańska fiesta” przyszła do mojego biurka do odpowiedzi miałabym dylemat jaką ocenę jej postawić. Wahałabym się między 4-, a 3+. Myślę, że moje miękkie serce i słabość wobec Hiszpanii skłoniłyby mnie do wystawienia wyższej noty. I tak też robię, książce daję słabą czwórę, jednocześnie zaznaczając, że ludziom spragnionym słonecznej pogody i soczystych manadarynek, „Hiszpańska fiesta” bez wątpienia przypadnie do gustu.

 

Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa Pascal. Dziękuję!

 

„Harry Potter i Kamień Filozoficzny” J.K. Rowling 6 września, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:28 pm
Tags: ,

Wydawnictwo: Media Rodzina

Rok wydania: 2000

Ilość stron: 327
 
Naprawdę nie wiem co napisać o tej książce i o tej autorce żeby być oryginalną. J. K. Rowling – kobieta, która zarobiła miliony pisząc o chłopcu-czarodzieju. Najprościej i najprawdziwiej. Autorka zaczęła tworzyć losy Harry’ego na serwetkach w restauracji. Chwała jej za to, że starczyło zapału na całe 7 tomów. Moim zdaniem, jedynym minusem Brytyjki jest to, że nie napisała ósmej części. I dziewiątej… 🙂
 
Cykl o Harrym Potterze to absolutna klasyka literatury dla najmłodszych nawet dzieci. Świadomie piszę, że dla „najmłodszych”, bo jak się okazuje zachwycił nie tylko mnie gdy miałam 12 lat, ale teraz rozkochał w sobie szkraba, który ma lat 5 i słucha mojego czytania z otwartymi ustami domagając się jeszcze i jeszcze.
 
Kiedy poznajemy Harry’ego, ten ma lat 11. Nieświadomy swojej potęgi mieszka w komórce pod schodami u znienawidzonego wujostwa. Jak się szybko dowiadujemy, Harry’ego rodzice zginęli z ręki najmocniejszego czarnoksiężnika – Voldemorta, a siostra matki westchnęła wtedy z ulgą, gdyż nigdy nie zaakceptowała jej odmienności. Całe szczęście próżnej rodziny Durslejów pokrzyżował Harry, który trafił pod ich skrzydła. Wszystko jednak ma swój koniec. W jedenaste urodziny Harry dowiaduje się prawdy. Przychodzi list powołujący go do Hogwartu – szkoły magii i czarodziejstwa. Tak zaczyna się wielka przygoda z czarami, eliksirami, quidditchem (czarodziejskim odpowiednikiem footballu), oraz wielką przyjaźnią i życiową mądrością. Niestety, Voldemort szykuje się do ataku.
 
No właście, życiowa mądrość to świetne wyrażenie podsumowujące cykl o wybitnym czarodzieju. Uważam, że Rowling odwaliła kawał niezwykle pożytecznej roboty tworząc niesamowitą książkę o najważniejszych ludzkich wartościach, o których niekiedy dzisiejsi rodzice zapominają rozmawiać ze swoimi pociechami. Oprócz tego, że Harry nigdy nie kłamie, pomaga słabszym, szanuje starszych, jest także synonimem urwisa, który jednak nigdy nie przekracza bariery dobrego smaku i wychowania. Książka pokazuje chłopca borykającego się z rodzinnymi problemami, który mimo to zawsze patrzy optymistycznie w przyszłość. Dzięki niemu kiedyś ja, a teraz młodsze pokolenie może podnieść wysoko głowę i stwierdzić, że skoro jemu się udało to i ja odniosę sukces. Może to wszystko brzmi zbyt patetycznie, ale naprawdę uważam, że każdy bez względu na wiek powinien tej lekturze dać szansę.
 
Na pochwałę zasługuje kreacja bohaterów, oraz styl autorki. Czytając książkę ma się wrażenie, że wszystko jest idealnie wyważone. Nie ma dłużyzn, nie ma nudy. Opisy przyrody, czy zawiłych szkolnych korytarzy zapierają dech w piersiach, a każdy bohater tworzy odrębną, barwną postać, którą można kochać lub nienawidzić. Gdybym mogła coś zmienić w tej lekturze, po prostu dołożyłabym kilka tysięcy stron, żeby nigdy nie się kończyła. 🙂
 
Cóż jeszcze mogę dodać? Myślę, że jest to najbardziej pozytywna recenzja jaką napisałam w życiu. I bardzo dobrze, bo Harry Potter to znakomita postać, którą każdy powinien poznać. Nie bójcie się sięgnąć po książki Rowling bez względu na wiek. Prawdy w niej zawarte, oraz ciepło bijące z kartek porwą was do krainy, o której nigdy nie pomyślelibyście, że istnieje. A jednak… 🙂

 

„Confessions of a shopaholic” Sophie Kinsella 18 kwietnia, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:06 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Black swan

Rok wydania:  2009

Ilość stron: 320

Sophie Kinsella, a właściwie Madeleine Wickham to brytyjska pisarka, która od początku swojej literackiej kariery postawiła właściwie na jeden motyw. Prawie każda z jest książek ma w tytule słowo „shopaholic”, czyli „zakupoholiczka”. Oprócz „Confessions of a shopaholic” jest jeszcze między innymi „Shopaholic abroad”, „Shopaholic ties the knot” czy „Shopaholic and sister”? Nie mam pojęcia jak autorka wychodzi na tym tematycznym zamknięciu się, ale muszę przyznać, że jej debiutancka powieść „Confessions of a shopaholic”, czyli „Wyznania zakupoholiczki” to po prostu arcydzieło gatunku.

 

Becky Bloomwood to uzależniona od zakupów młoda dama na dorobku. Mieszka w szykownej dzielnicy Londynu, pracuje jako dziennikarz finansowy w jednej z gazet. Podrywa chłopaków, ogląda  seriale, nie rozumie własnej pracy, ale ponad wszystko kocha zakupy. Becky nie pojmuje, że wysyłane do niej pisma z banku oraz różnych sieci handlowej to naprawdę ważne sprawy. Kobiety nie odstrasza od zakupów nawet fakt, że niektóre z jej kart zostają zablokowane. Zakupy są jej odpowiedzią na wszystkie zmartwienia. W pewnym momencie Becky wpada w prawdziwe bagno. Próbuje wszystkiego. Wprowadza w życie jeden plan po drugim. Niestety, nic nie skutkuje, długi rosną, a ukojenia może szukać tylko w sklepach…

 

Fantastycznie napisana, lekka, łatwa i przyjemna. Tak można w kilku słowach podsumować książkę Kinselli.  Bajecznie łatwy język, wartkie dialogi i ogromna dawka humoru to cechy charakterystyczne powieści. Mimo, że kiedyś gatunek zwany chick lit, utożsamiałam prawie wyłącznie z  amerykańskimi blondynkami i Nowym Jorkiem, teraz widzę, że Plum Sykes ma londyńską konkurencję w postaci genialnej Sophii Kinselli. „Confessions of a shopaholic” to książka, która rozbawi, a nawet wzruszy każdego. Mimo, że wielu czytelników zarzuca Becky zbytnią zidiociałość, dla mnie bohaterka była uosobieniem zagubionej dziewczyny, która jednak ma głowę na karku. Z resztą tę teorię potwierdza zakończenie. Tak, tak, to książka z morałem. 🙂

 

„Confessions  of a shopaholic” to książka dla każdej z nas. Bardzo odpręża, polepsza humor i daje do myślenia. Jak łatwo wpędzić się w uzależnienie? I jak różne może ono przybierać postacie? Kolejny raz przekonujemy się, że przyjaciół poznajemy w biedzie, i że nie wszystko złoto co się świeci. Książkę polecam również ludziom, którzy znają język, ale boją się sięgnąć po literaturę w oryginale. Zapewniam, że akurat tę książkę na pewno uda Wam się „załapać”, a do tego liźniecie fantastycznego brytyjskiego slangu, którego nie sposób doświadczyć czytając poważniejsze pozycje.

 

„The other family” Joanna Trollope 24 lutego, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 4:36 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Doubleday

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 336
 
Joanna Trollope to autorka znana już na polskim rynku literackim. W polskich księgarniach można zaopatrzyć się w „Więzy rodzinne” i „Najlepsi przyjaciele”. Niestety, nie udało mi się przeczytać żadnej z tych książek, więc trudno będzie o porównania, jednak nie do końca jestem pewna, czy warto jest dawać szansę kolejnej książce Angielki.
 
Richie umiera zupełnie niespodziewanie. W swoim dużym londyńskim domu zostawia trzy osierocone córki, oraz zupełnie zagubioną kobietę swojego życia – Chrissie. Rodzina czuje się wstrząśnięta, nie wie co począć. Oliwy do ognia dolewa fakt, że cztery kobiety to nie jedyne bliskie zmarłego. W Newcastle mieszka ciągle żona Richie’go i jego jedyny syn. Fakt starannie wypierany przez Chrissie z jej świadomości przez cały okres ponad dwudziestoletniego związku z Richie’m, uderza z ogromną mocą. Ostatnim gwoździem do trumny Chrissie jest świadomość, że Richie zmienił testament, a symbol jego życia – fortepian – przypada w udziale właśnie Margaret, prawowitej żonie zmarłego.
 
Pomimo, że fabuła wydaje się interesująca, dominują we mnie mieszane uczucia odnośnie ogólnej oceny książki. Na pewno nie należała ona do nudnych, a czasu z nią spędzonego nie uważam za stracony. Jednak biorąc pod lupę kolejne zdarzenia, oraz reakcje bohaterów, dochodzę do wniosku, że były one dość powtarzalne, a przez to również przewidywalne. Szczęśliwego zakończenia można było się spodziewać już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów, a bohaterowie nie stanęli na wysokości zadania, aby zaskoczyć nas nagłą zmianą życiowej postawy, czy mrożącą krew w żyłach decyzją. Wszystko działo się jak w zegarku, jedno zdarzenie uruchamiało kolejne. Wiecznie zagubiona Chrissie pozostała taką do końca. Buntownicza Amy płynęła pod prąd aż do ostatniej strony. Wszechwiedząca Sue bezbłędnie odgadywała intencje innych i zawsze miała rację… Niestety, właśnie przez takie spostrzeżenia nie mogę książki nazwać dynamiczną.
 
Z drugiej jednak strony, jak już wspomniałam powyżej, nie mogę „The other family” nazwać również lekturą nudną, czy bezwartościową. Trollope znana jest z tego, że w swoje powieści tchnie ducha realizmu, bacznie przyglądając się psychice bohaterów. Nie inaczej było również w recenzowanej powieści. Uczucia Chrissie, oraz dziewczynek były naturalne – nienawiść mieszała się z lękiem, a złość z paniką. Prawdopodobnie są to oczywiste odczucia, dominujące po stracie najbliższej osoby. Jednak w ogólnym odbiorze trochę przeszkadzała mi jednostajność i brak elementu zaskoczenia.
 
Z pewnością mocną stroną książki jest jej struktura. Opisy zredukowane do minimum, zapewniają czytelnikowi jasny obraz otoczenia, jednak nie zanudzają nadmiarem informacji. Częste dialogi sprawiają, że książkę czyta się szybko, a nieformalne słowa wywiązujące się z rozmów pomiędzy młodymi siostrami pozwalają na zapoznanie się z dość nieformalną angielszczyzną.
 
Myślę, że polski rynek zarzucony jest pozycjami tego typu. Powieści obyczajowe z nutką nostalgii to sztandarowe pozycje literatury kobiecej. Przedstawicielami tego gatunku są choćby Nora Roberts czy Jodi Picoult. Muszę przyznać, że na tle książek dwóch wspomnianych wyżej pań, „The other family” nie zachwyca, nie potrafi zaskoczyć, nie potrafi wywołać emocji, których pobudzenie jest gwarantem miłych wspomnień związanych z lekturą.
 
Reasumując, celem mojej recenzji nie było odradzenie zmierzenia się z propozycją Joanny Trollopy. Myślę, że gatunek, którego reprezentantem jest „The other family” cieszy się niesłabnącą popularnością, zwłaszcza wśród czytelniczek. Dlatego, nie wątpię, że znaczna część z pań odebrałaby tę książkę zupełnie inaczej. Być może w oku nie jednej z nich zakręciłaby się nawet łza. Ja jednak nie znalazłam w książce nic, co by mnie zaskoczyło lub wprawiło w zachwyt. Ot, kolejna pozycja, przy której można spędzić kilka godzin zimowego popołudnia.

 

„Świat według Narnii” Jonathan Rogers 29 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:31 am
Tags: ,

Świat według Narnii – Jonathan Rogers

 Wydawnictwo: Św. Wojciech

Rok wydania:2011

Ilość stron:232

O Jonathanie Rogersie w Internecie nie znajdziecie zbyt wiele. Na okładce „Świata według Narnii” jest tylko krótki wpis, że jest on literaturoznawcą specjalizującym się w XVII-wiecznej poezji angielskiej, ale to wystarczy żeby przekonać mnie, że naprawdę wiedział o czym pisał tworząc tą książkę.

C.S. Lewis to postać dla mnie magiczna. Zapoznawanie się z jego twórczością rozpoczęłam nietypowo, bo od biografii „C.S. Lewis – Chłopiec, który spisał dzieje Narnii”. Pamiętam, że odkładając tę książkę, byłam tak zafascynowana złożonością jego postaci, że bez namysłu sięgnęłam po Narnię – w oryginale, żeby jeszcze lepiej zrozumieć autora.
„Świat według Narnii” to podzielony na siedem części, krótki przewodnik po chrześcijańskim znaczeniu siedmiu narnijskich kronik. Po przeczytaniu dwóch pierwszych części wiedziałam już, że robię błąd czytając całą książkę „od dechy do dechy”. To nie ten rodzaj literatury, który połyka się jednym głębszym oddechem. Nad tą książką trzeba posiedzieć, pomyśleć, po każdym rozdziale trzeba głęboko się zastanowić i zrobić kilka stron notatek żeby spokojnie przejść dalej.

Każdy rozdział „Świata według Narnii” przybliża nam jedną z kronik. Pierwszy zapoznaje nas z symboliką „Lwa, Czarownicy i starej szafy”, ostatni zaś przybliża prawdziwe motywy i znaczenie „Ostatniej bitwy”. I tutaj pojawia się kolejna moja wskazówka. To nie jest książka dla tych, którzy nie czytali „Opowieści z Narnii”. Dlaczego? Otóż, przeczytałam trzy spośród siedmiu opowieści i na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że znacznie łatwiej czytało mi się rozdziały poświęcone temu, co znam. Owszem, Rogers nakreśla fabułę każdej z opowieści, ale robi to w tak chaotyczny sposób, że właściwie nic nam jego zdania nie mówią. Nagle pojawiają się imiona postaci, których w ogóle nie znamy, miejsca, których nie możemy zlokalizować oraz wydarzenia, które nijako mają się do całości. Tylko przeczytanie kronik ratuje nas przed zagubieniem się w gmatwaninie faktów i niekoniecznie połączonych ze sobą zdarzeń. Dopiero kiedy autor przechodzi do teologicznej części każdego z rozdziałów, nawet bez czytania dzieła Lewisa potrafimy się odnaleźć. Tekst jest naszpikowany cytatami z Biblii i porównaniami do świętych. Jasno możemy dostrzec mistrzostwo twórcy Narnii i drugie dno jakie ukrył w tej magicznej krainie. Właśnie za tą drugą część, tą duchową, podziwiam Rogersa. Autor wgłębił się w każde słowo Lewisa, odszyfrowując tajny kod jaki został przemycony w kronikach. Do tego udowodnił rozległą wiedzę teologiczną i zamienił suche fakty w ciekawą i inspirującą powieść.
Mimo, że prawie nigdy nie skupiam się na oprawie graficznej książki, gdyż uważam, że treść jest najważniejsza, a cała reszta i tak nie ma znaczenia jeśli słowa wciągają, to tutaj zrobię wyjątek. „Świat według Narnii” jest po prostu piękny. Niesamowity kolor okładki koi zmysł wzroku, a zarazem zachęca do otwarcia książki i odkrycia jej tajemnicy. Litery są duże, zaskakująco duże, jak na książkę tego typu. Czcionka tytułów rozdziałów i cyfr jest iście bajeczna. To naprawdę jedna z lepiej, o ile nie najlepiej, wydana pozycja jaką miałam kiedykolwiek w rękach.

Książkę polecam osobom dorosłym, które zapoznane są już z Dziejami Narnii, a chciałyby doszukać się w nich drugiego znaczenia. Polecam ją również tym , którzy kochają Lewisa i po raz kolejny chcą się przekonać o niezwykłości tego sympatycznego Anglika.
Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzyjny od nakanapie.pl. Dziękuję 🙂

 

„Ja, Ozzy” Ozzy Osbourne 18 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:45 pm
Tags: , ,

Wydawnictwo: Telbim

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 402

Już wiem, że trudno mi będzie napisać dobrą recenzję tej książki. Przyczyna? Rzadko co robi na mnie tak potężne wrażenie, że nie potrafię tego opisać. Ozzy namieszał mi w głowie swoją szczerością, dobrocią i totalną prostotą.

Ale od początku… Samego Ozzy’iego Osbourne’a nie trzeba nikomu przedstawiać. Niesamowity ojciec światowego rock’n’rolla. Wieloletni frontman kultowej kapeli Black Sabbath. Gwiazda sitcomu The Osbournes emitowanego przez MTV. Odgryzacz głów nietoperzy i totalny przekręt, który nie cofnie się przed niczym żeby zaskoczyć publiczność. Książe Ciemności oskarżany często o nawoływanie młodzieży do samobójstw i przekazywanie treści antyreligijnych.

Mogłabym tak pisać i pisać, ale po co ucierać powtarzane przez lata slogany? Ozzy Osbourne jaki jawi nam się z książki „Ja Ozzy” nie przeczy temu co powyżej, ale nadaje słowom i wydarzeniom nowy kształt. Krok po kroku prowadzi czytelnika przez swoje życie, nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach. Zaczyna w małej angielskiej mieścinie, przechodzi przez wszystkie stadia upodlenia od pracy w rzeźni, więzienia, próby morderstwa kończąc jako multimilioner z podniesioną głową, cudowną rodziną i niezachwianą hierarchią wartości.

Z reguły nie wierzę ludziom, którzy piszą autobiografie. Wydaje mi się, że przemawia przez nich chęć wybielenia się przed tłumem, który chce czytać tylko wesołe historyjki z życia swoich idoli. Ozzy’iemu nie uwierzyłam tylko w jednej kwestii. Na początku swojej książki zaznaczył, że jest słabo wykształcony, ledwo czyta i pisze. Dla mnie to wierutna bzdura, bo jeśli Ozzy naprawdę napisał tą książkę tylko z niewielką pomocą asystenta, to jest jednym z moich ulubionych i najbardziej utalentowanych pisarzy. Razem z nim przeszłam przez 62 lata jego życia z zapartym tchem, dosłownie czując smród jego rzygów, dusząc jego żonę i z trudem przeżywając męki kolejnych odwyków.

Po prostu niesamowitym jest fakt, że absolutnie nie mam się do czego doczepić. Osbourne jest wspaniale taktowny. Wspomina o rzeczach, o których należało wspomineć, nie wydawając osądów, nie podważając niczyjego zdania, szanując uczucia innych. Ozzy jest dla mnie niedoścignionym przykładem osoby, która ma nadprzyrodzoną siłę i, co najważniejsze, ochotę by tą siłę dzielić z innymi. Jeśli macie problem w pracy, domu, gdziekolwiek, gotowe rozwiązanie znajdziecie w „Ja, Ozzy”. Przynajmniej tak to zadziałało u mnie. Po odłożeniu książki długo nie mogłam zasnąć. Zrozumiałam, że to nad czym uganiamy się co dnia nie ma większego znaczenia, a to co liczy się naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. Po zamknięciu oczu widziałam sceny z życia Ozzy’iego, tym wyraźniej, że książka wzbogacona jest mnóstwem zdjęć.

Ostatni akapit mojej bezładnej paplaniny chciałabym poświęcić panu Dariuszowi Kopocińskiemu – osobie, która przełożyła to arcydzieło. Jako anglistka mogę śmiało powiedzieć, że było to nie lada wyzwanie. Język Ozzy’iego to niezwykła mieszanina slangu, wulgaryzmów, neologizmów, a niekiedy miałam nawet wrażenie, że archaizmów. Z takiej mieszanki wybuchowej mogła wyjść niezła kicha. Pan Dariusz, natomiast, był tak kreatywny  jeśli chodzi o najdziwniejsze nawet formy brzydkich słów, że książkę czyta się fantastycznie. Wiem, że dziwnym może wydawać się fakt, że książka zawierająca słowa wulgarne czyta się świetnie, ale przekonacie się o czym piszę kiedy sami po nią sięgniecie. Pozostaje mi tylko zachęcić Was do lektury i powiedzieć: być może do zobaczenia na sierpniowym koncercie Księcia Ozzy’iego w Gdańsku.