poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„W Chinach jedzą księżyc” Miriam Collee 20 sierpnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:21 pm
Tags: ,

chinyWydawnictwo: Pascal

Rok wydania: 2014

Ilość stron: 301

Miriam Collee to kobieta, która za sprawą zawodowych obowiązków swojego męża została porwana w wir przygody i na kilka lat przeniosła się wraz z mężem i kilkuletnią córką do Chin. Czy to co przeżyli godne było ryzyka? Czy był to czas stracony, krok wstecz dla całej rodziny? Jak wypadają Chiny na tle rozwiniętych Niemiec skąd wywodzi się autorka?

 

Książkę reklamuje zdanie „Przezabawna historia Europejki w Szanghaju”. Uwierzcie mi, że tym razem reklama nie kłamie. Miriam Collee opisuje takie absurdy dziejące się pod jej szanghajskim dachem, że nie sposób się nie śmiać w głos. Wyobraźcie sobie w betonowym pseudo-ogrodzie agregat od klimatyzacji wielkości lodówki, klapę klozetową, która przyszczypuje uda, akumulator do ładowania rowera na środku pokoju, dziecko wymiotujące od kilku łyków zimnej wody, oraz męża bohaterki, który przez wiele miesięcy nazywał kolegę z pracy chińskim słówkiem „fuck” tylko dlatego, że miał problem z opadającą i wznoszącą się intonacją.

 

Oprócz przezabawnych perypetii, w książce mamy również do czynienia z wieloma dylematami sfery moralnej. Czy młode małżeństwo nie krzywi charakteru swojej trzyletniej córki, pozwalając by mała wzbudzała ciągłe zainteresowanie na ulicach, a jej blond loczki były celem wyciągniętych dłoni setek ludzi? Czy piękny dom i niemiecki ład zostawiony w Europie są warte całego tego chaosu? I chyba najważniejsza kwestia: jak oceniać samych Chińczyków? Bezwolna ludzka masa, czy może unikatowe jednostki, którym nie przeszkadza ustrój, w którym przyszło im żyć?

 

Książka łączy dwie cechy ciekawej lektury. Humor i poważne kwestie traktowane w lekki, interesujący sposób. Miriam Collee nie można odmówić umiejętności barwnego ubierania w słowa spraw poważnych i tych mniej poważnych. Dzięki temu książkę czyta się bardzo przyjemnie, właściwie płynie  się po kolejnych stronach nie mogąc się oderwać. Ciekawostką jest fakt, że każdy rozdział rozpoczyna się od chińskiej sentencji – niekiedy zadziwiającej, z pozoru bezsensownej, a niekiedy bardzo trafnej.

 

„W Chinach jedzą księżyc” co ciekawa pozycja nie tylko dla ludzi, którzy wybierają się do państwa środka. To powieść dla każdego, kto lubi lekkie książki z ciekawym morałem. Można się z niej spróbować nauczyć jak walczyć z tęsknotą za domem i jak z podniesionym czołem korzystać  z szalonych propozycji, które czasem mogą się stać także naszym udziałem.

 

Książkę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa Pascal. Dziękuję!

 

 

 

„Gaumardżos!” Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller 24 czerwca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:50 am
Tags: , ,

gauWydawnictwo: Świat Książki

Ilość stron: 397

Rok wydania: 2014

 

Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller to małżeństwo polskich dziennikarzy od lat zakochanych w Gruzji. Ona publikowała m.in. w „Polityce” i „Wysokich Obcasach”. Pisuje książki, gra w zespole Andy. On głównie znany jako redaktor „Playboya”, ale również jako prowadzący Dzień Dobry TVN. Jego felietony i reportaże wojenne ukazywały się m.in. w „Polityce”, „Newsweeku”. Bardzo kreatywna i mobilna para, która swoje wesele postanowiła wyprawić w Gruzji. Dlaczego? Właśnie o miłości do tego kraju i wywodzącej się z niej decyzji jest ta książka.

 

„Gaumardżos!” czyli „Na zdrowie!” to zbiór opowieści przeróżnych. Nie tylko tych poważnych o politycznych szujach, wojnie, Stalinie i gospodarczej zgniliźnie, która uniemożliwia „europejskie” życie wielu Gruzinom. To przede wszystkim zbiór opowiadań o ludziach, o ich pasjach, miłościach, życiu. Z książki dowiadujemy się z czego słynie Gruzja. Najbardziej charakterystyczną cechą jest chyba tzn. Geogria Maybe Time, czyli przyzwolenie na spóźnianie się o kilka godzin, a niekiedy miałam nawet wrażenie, że doba w tą czy w tą nie robi różnicy. Ponadto, możemy przeżyć prawdziwą gruzińską suprę i wypić toast z gruzińskim tamadą. Supry to wielogodzinne i wielowielodaniowe uczty, które składają się z wielu nawet kilkudziesięciominutowych toastów, wznoszonych przez gospodarza, czyli tamadę. Gruzja to również Stalin. Bo jak mówią mieszkańcy Gori, gdyby w Polsce urodził się jeden z najznamiennitrzych przywódców świata, nawet jeśli byłby mordercą, kochałyby go tłumy.

 

Mimo całej mojej sympatii do chaosu panującego w Gruzji i przyjacielskości emanującej z Gruzinów, najbardziej urzekł mnie reportaż o locie 6833 do Batumi. Dlaczego grupa młodych, inteligentnych ludzi zdecydowała się na niemal pewną śmierć? Czy walka za wolny kraj wymaga aż takich poświęceń? Kto stał za śmiercią „chłopców”? Nie planowałam tak szybko ukończyć książki, ale kiedy odnalazłam pierszą stronę reportażu pt. „6833 do Batumi” wiedziałam już, że nie skończę  dopóki nie poznam całej historii, którą Marcin Meller tak skwapliwie podzielił się z czytelnikiem.

 

Książka to zbiór zabawnych i poważnych, krótszych i dłuższych felietonów-opisów-wspomnień-reportaży, suto nakrapianych pięknymi zdjęciami w większości autorstwa małżeństwa Mellerów.

 

Nieraz spotkałam się z nudnymi książkami podróżniczo-reporterskimi. Charakteryzowały się przydługimi opisami zdarzeń, suchymi faktami, zachwytami nad czymś czego ja nie mogę zobaczyć, nawet oczyma wyobraźni. „Gaumardżos” jest inna. Ta książka ma duszę. Wynika to pewnie z faktu, że nie ma nudnych Gruzinów, nudnych gruzińskich krajobrazów i nudnym posiadówek kończących się kacem. Gruzja żyje, jej mieszkańcy biorą życie pełnymi garściami, a to wyczuwa się na kartach książki od samego początku. Dlatego polecam wszystkim, którzy szukają wakacyjnych inspiracji. Na pewno przy tej książce nie będziecie narzekać na brak wrażeń, a zapewniam, że nie jeden z Was bezpośrednio po odłożeniu lektury zacznie pakować swój plecak.

 

Pojechane podróże 2 14 grudnia, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:02 pm
Tags: ,

pojechane Wydawnictwo: Klub Podróżników Trzy Żywioły

Rok wydania: 2013

Ilość stron: 205

 

Na pewno stali bywalcy Poduszkowtza pamiętają „Pojechane podróże”. Była to książka, która na długo zagościła w mojej pamięci. Opowiadała historie ludzi, często amatorów, którzy postanowili spełnić swoje marzenia i ruszyć w świat. Książka, oraz patronujący jej festiwal 3 żywioły, odniosła taki sukces, iż postanowiono napisać jej kontynuację. „Pojechane podróże 2” oparte są na tej samej kanwie, jednak tym razem redaktorzy postanowili uczcić jubileusz dziesięciolecia festiwalu i w książce zebrać 10 opowieści najznamienitrzych polskich podróżników. I tak mamy do czynienia z takimi nazwiskami jak Elżbieta Dzikowska, Marek Kamiński czy Jacek Hugo Bader.

 

Każda z opowieści niesie inne przesłanie. Każda ukazuje inny wymiar człowieczeństwa, podróżowania, życia. Łączy je wszystkie niesamowita wiara w człowieka, prawo do równości, a zarazem odrębności. Chyba muszę stwierdzić, że nie mam ulubionej opowieści. Najbardziej zaczarował mnie jednak świat Czukotów ukazany przez Romualda Koperskiego. Nigdy nie zobaczę tego koczowniczego ludu na własne oczy, bo mój organizm nie znosi mrozu. Tym większy podziw budzą we mnie ludzie odporni na kilkudziesięciostopniowe mrozy, ich uśmiechnięte twarze, oraz chęć przetrwania, która jest tak wielka, że udaje im się żyć w najmniej do tego przyjaznym miejscu. Zadziwił mnie fakt, ciężki do pojęcia dla naszej kultury, iż czukotcy starcy mają prawo prosić własne dzieci o cios w serce kiedy czują, że nie są w stanie dalej żyć. Dziecko nie odmawia. To przestaje dziwić kiedy zrozumiemy, że siła jest jedyną szansą na przetrwanie w koszmarnych, wschodnio-rosyjskich warunkach.

 

Ogromną sympatią zapałałam również do mieszkańców wyspy Yap, szczegółowo opisanych przez Olgierda Budrewicza. Pacyfik to chyba miejsce najbardziej egzotycznych i tajemniczych ludów świata. Uśmiechnięte twarze i obnażone biusty to tam norma. Normą jest również pieniądz, który ma postać… kilkumetrowej średnicy kamieni z dziurą w środku.

 

Oczywiście nie mogę pominąć podróży Janusza Kaszy, który wybrał się do Dakoty Południowej na największy na świecie zlot miłośników motocykli. Mimo, że temat mało do mnie przemawiający to oczywiście zdjęcia z Route 66, oraz z innych zakątków Ameryki nie mogły przejść niezauważone.

 

Ostatnią podróżą, o której wspomnę niech będzie ta do RPA. Państwo piękne, tajemnicze i na pewno godne odwiedzenia. Jednak w opowieści Wojciecha Jagielskiego trudno szukać optymizmu. Wszystko z jednego powodu: apartheid. Niestety, to słowo ciągle żywe. Mieszkańcy miasteczka Ventersdorp wiedzą o tym całkiem nieźle. Kto ma większe do niego prawo? Wpływowe białe twarze, czy może jego pierwotni mieszkańcy, którzy zostali wypchnięci na margines biedy?

 

Książka jest pięknie wydana, bogato ilustrowana i  zaopatrzona w mapki. Opowiada 10 niezwykłych historii, spośród których każdy na pewno znajdzie tą jedyną, którą chciałby odbyć. Ja osobiście znalazłam takich kilka. Myślę, że „Pojechane podróże 2” to genialny prezent na święta. Każdy ma prawo do fantazjowania, a może nawet do urzeczywistnienia swoich wielkich marzeń o podróżach. Ta książka na pewno daje ku temu ogromne powody.

 

Książkę otrzymałam  do recenzji od Klubu Podróżników Trzy Żywioły. Dziękuję!

 

„Blondynka na Czarnym Lądzie” Beata Pawlikowska 13 października, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:36 pm
Tags: , ,

bl Wydawnictwo: G+J RBA

Ilość stron: 300

Rok wydania: 2012

 

Autorki tej książki nikomu nie trzeba przestawiać. Beata Pawlikowska to jedna z najbardziej znanych polskich podróżniczek. Właściwie jeśli chodzi o te pokazujące się regularnie w telewizji to przychodzi mi na myśl jeszcze tylko nazwisko Martyny Wojciechowskiej, której książkę również niedawno miałam okazję przeczytać. Oprócz podróżowania, Pawlikowska zajmuje się fotografią, organizuje wyprawy, pisze reportaże, oraz pracuje w radiu ZET.

 

„Blondynka na Czarnym Lądzie” to zapis przeżyć autorki podczas jej pobytu na afrykańskim safari. Pawlikowska dzieli się niezwykle barwnymi opisami fauny i flory. Opisuje najdziwniejsze zwyczaje zwierząt, oraz ludzi zamieszkujących wioski Buszmenów i Masajów. Wraz  z czytelnikiem przygląda się polowaniu lwów, atakowi likeonów na masajskie dziecko, bocianowi na afrykańskiej sawannie, oraz wielu innym cudom natury. Podróżniczka miała niezwykłą okazję przyjrzenia się szczególnie zwyczajom Masajów, gdyż spędziła w ich wiosce ponad dobę jako… zakładniczka.

 

„Blondynka na Czarnym Lądzie” nie jest typową książką o podróży, dlatego, iż oprócz tej oczywistej części sprawozdawczo-ciekawostkowej, zawiera również tę głębszą, filozoficzną, opartą na tym co w duszy piszczy. Kiedyś przestrzegano mnie przed zbytnią tendencją do filozofowania, której autorka ponoć miała dawać upust przed radiowym mikrofonem. Jeśli robi to tak jak w książce, to nie mam nic przeciwko. Królikiem doświadczalnym, na którym Pawlikowska testuje swoje głębokie rozważania na temat tego, która cywilizacja, nasza czy afrykańska, jest bardzie prymitywna i dlaczego, jest Michał – chłopak, który został wysłany na  sawannę przez swojego terapeutę. Człowiek z manią wyższości, zagubiony i przeraźliwie bojący się wszystkiego co na  sawannie może ruszyć choćby jedną nóżką, ma przyjemność podróżować z drobniutką blondynką, która krok po kroku otwiera jego duszę na odwagę, radość, piękno świata. Niesamowita podróż oprócz oczywistych doznań turystycznych, przynosi również coś co zaryzykuję nazwać prawdziwą przyjaźnią.

 

Nie mogę również nie wspomnieć o pięknym wydaniu. Twarda oprawa i stosunkowo mały rozmiar książki sprawia, że jest poręczna i można ją czytać w różnych pozycjach. Dodatkowo lekturę ubarwiają minimalistyczne rysuneczki samej autorki. Krótkie rozdziały (aż 37), poczucie humoru, oraz lekkie pióro Pawlikowskiej sprawiają, że książkę pochłania się z największą przyjemnością.

 

Nigdy wcześniej nie spotkałam się z twórczością Beaty Pawlikowskiej. Przyznam, że byłam troszeczkę uprzedzona, jednak po tym piewszym spotkaniu czuję się zupełnie usatysfakcjonowana. W istocie sprawy mogę stwierdzić nawet, że „Blondynka na Czarnym Lądzie” jest najlepszą książką podróżniczą jaką do tej pory czytałam. Z pełnym przekonaniem mogę polecić ją nie tylko zapalonym podróżnikom, ale również tym, którzy narazie podróżują palcem po mapie. Może ta książka coś w Was zmieni? Aha, i nie mogę zapomnieć o tych, którzy się boją. To również książka dla nich. Przeczytajcie świadectwo o człowieku, który się bał i nagle przestał. Zachęcam!

 

„Zapiski (pod)różne” Martyna Wojciechowska 25 lipca, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:29 am
Tags: , ,

lit Wydawnictwo: G+J RBA

Ilość stron: 195

Rok wydania: 2011

 

Martyna Wojciechowska to jedna z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek w Polsce. Pisze, prowadzi programy telewizyjne, ale paliwem napędowym jej twórczości są podróże. Autorka, związana z takimi markami jak National Geographic i TVN, twierdzi, że od zawsze w podróżach towarzyszyły jej notesy pełne luźnych przemyśleń z podróży. Tymi notatkami postanowiła się podzielić w niniejszej książce.

 

Wraz z Martyną wędrujemy dosłownie po całym świecie, od Indii, Ameryki Południowej, aż po Rosję, Afrykę i oczywiście Japonię. Wojciechowska opisuje scenki sytuacyjne, na które natknęła się w przeróżnych krajach i kulturach. Między innymi, możemy dowiedzieć się dlaczego jedyną osobą, która nie świętuje na namibijskim weselu jest panna młoda, oraz dlaczego nie warto wtrącać się w rodzinne dramaty w Mongolii. Razem z  Martyną odkrywamy lokalną kuchnię, uczestniczymy w tradycyjnym kastrowaniu byczków w Argentynie, zbieraniu alg w Zamzibarze, odkrywamy zupełnie obcy nam świat.

 

Mnie jednak, najbardziej podobały się fragmenty listów do przyjaciół autorki. Są one nacechowane głębokimi przemyśleniami, prawdą płynącą nie tylko z innego zakątka świata, ale również głęboko z serca. Jeden z fragmentów nosi tytuł „Potęga teraźniejszości” i mówi o żalu, że nie zdążyło się zrobić tego, co było jedyną właściwą drogą. Czas na nikogo nie czeka, a Wojciechowska świetnie oddała to w kilku wzruszających zdaniach.

 

Książkę cechuje bardzo nieformalny język. Autorka dopuszcza się sporadycznych przekleństw i przesadnego zangielszczania, co pewnie w innej książce mogłoby być irytujące, natomiast tutaj świetnie oddaje barierę językową, która towarzyszy wyprawom w często niezbyt cywilizowane zakątki naszego globu. Krótkie rozdziały sprawiają, że książka nabiera dużego tempa. Z minuty na minutę przenosimy się do innego świata, poznajemy nowych ludzi, nowe obyczaje i… ciągle nam mało.

 

Nigdy wcześniej nie widziałam Wojciechowskiej w telewizji, nigdy nie czytałam o niej, ani jej artykułów. Ta mała książeczka pozwoliła mi jednak poznać kobietę niezwykłą i bardzo, bardzo odważną. Chciałabym polecić „Zapiski (pod)różne” wszyskim tym, którzy podobnie jak ja, mają w sobie lęk. Przed nieznanym, przed jutrem, przed drugą osobą. Nieważne przed czym. Martyna udowadnia, że nigdy nie należy się zatrzymywać, i że w życiu zawsze czeka nas coś lepszego. Tylko trzeba iść dalej.

 

„Route 66 nie istnieje” Wojciech Orliński 19 stycznia, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 2:20 pm
Tags: ,

route Wydawnictwo: Pascal

Ilość stron: 320

Rok wydania: 2012

 

Co się dzieje kiedy lekkie pióro kreśli opowieść o podróży mojego życia? Trudno to opisać słowami, można tylko pozazdrościć doznań, które ogarniały mnie w trakcie lektury oraz długo po niej…

 

Wojciech Orliński to dziennikarz Gazety Wyborczej, którego zachwyt Ameryką Północną w pełni dzielę. Jego książka „Ameryka nie istnieje” doczekała się bardziej szczegółowej następczyni, w której Orliński dzieli się wrażeniami z podróży po historycznej Route 66 – ikonie amerykańskiej pop kultury, umiłowania do outlaws, barów szybkiej obsługi, oraz indiańskiego rękodzieła. Razem z Orlińskim przedzieramy się przez trasę z Chicago do Los Angeles, przy czym słowo „przedzieramy się” jest bardzo na miejscu, gdyż często przychodzi nam jechać odludziem, wymarłymi miastami, oraz po nawierzchni nawet nie przypominającej asfaltu. Wszystko po to, żeby przejechać i poczuć historyczną Route 66 jak najbliższą oryginałowi.

 

Kilka słów o samej tytułowej trasie. Skąd wziął się kult zwykłej drogi? Jak to się stało, że powstają o niej piosenki, książki, filmy? Odpowiedź jest prosta. Route 66 to kawał amerykańskiej historii. To w tych rejonach przepędzani byli Indianie, to tędy szli Okies w poszukiwaniu lepszego życia w Kalifornii, to na początku tej trasy walczył Al Capone, to tutaj szaleli Bonnie i Clyde, oraz Ma Barker z synami. W rezultacie, twórcy takich kultowych postaci jak Struś Pędziwiatr, czy Zygzak McQueen i Złomek właśnie z Route 66 utożsamiają swoich bohaterów.

 

Orliński pokonał z czytelnikami trasę Route 66 w rekordowym tempie, a całą swą podróż okrasił niezwykle cennymi i pouczającymi komentarzami naukowo-rozrywkowymi. W humorystyczny sposób opowiadał zarówno historię przydrożnych moteli, dróg i miast, jak i nakreślał bardziej szczegółowe dane demograficzne poszczególnych obszarów. Na pochwałę zasługuje nie tylko niezwykle plastyczny język autora, ale również ton jego wypowiedzi, trochę zadziorny, trochę ironiczny, bardzo przyjemny i przychylny odbiorcy. Gdybym kiedyś spełniła swoje marzenie o podróży do Ameryki, marzyłabym właśnie o takim przewodniku.

 

Na oklaski zasługuje również oprawa graficzna książki. Liczne zdjęcia oddają ducha podróży i klimat poszczególnych stanów. Książka może służyć nie tylko jako przewodnik po Route 66, ale również po dziełach z nią mniej lub bardziej związanych. Podczas czytania trafiłam na wiele wskazówek dotyczących filmów, muzyki, fotografii, innych książek, które dla wiernych wyznawców  amerykańskiego snu z pewnością okażą się studnią bez dna inspiracji i pomysłów na spędzenie wieczoru.

 

Dawno nie czytałam tak wciągającej literatury podróżniczej. Dawno nie dałam się porwać do tego stopnia. Moja wyobraźnia na długo po odłożeniu lektury pracowała na najwyższych obrotach. Polecam „Route 66 nie istnieje” zarówno tym, którzy lubią podróżować palcem po mapie, jak i tym bardziej „autentycznym” podróżnikom. Myślę, że ta pozycja ma zarówno zastosowanie teoretyczne, jak i praktycznie stanowi doskonały i rzetelny przewodnik po historycznej trasie.

 

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Pascal. Dziękuję!

 

„Pojechane podróże” red. Marek Tomalik 12 kwietnia, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:26 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: Pascal

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 320

Marek Tomalik to podróżnik z pasją, który zakochał się w Australii, oraz w polskich Karpatach. Jest dziennikarzem prasowym oraz radiowym, z wykształcenia geologiem. Jest również współorganizatorem festiwalu podróżników „Trzy żywioły”, a także duchem opiekuńczym niniejszej książki. Czym są „Pojechane podróże” i jak łączą się z festiwalem? Otóż, pięknie oprawiona i usiana zdjęciami książka to nic innego jak pisemne „zeznania” podróżników, którzy co roku goszczą na kolejnych festiwalach, aby opowiadać o swoich podróżach, a także aby pokazywać filmy dokumentalne nakręcone podczas wypraw. Oprócz pięknych historii, które snują polscy podróżnicy, przedsmak festiwalowy zapewnia płyta DVD dołączona do książki, zawierająca 4 filmy dokumentalne.

Jeśli miałabym zamknąć opis książki w jednym zdaniu, napisałabym, że to „literatura faktu w najpiękniejszej postaci, zdobiona jednymi z piękniejszych zdjęć, jakie w życiu widziałam”. Książka ukazuje 21 zapaleńców, którzy odbyli 17 niesamowitych podróży. Czytelnik wędruje z polskimi globtroterami praktycznie w każdy zakątek świata, od mroźnego Zanskaru w Indiach i Szetlandów Południowych, po upalne zakątki Madagaskaru, Indii, Dżibuti i tak dalej na Północ, Południe, Wschód i Zachód. Odwiedzamy niemal każdy zakątek świata. Podróżujemy różnymi, czasem bardzo dziwnymi środkami transportu, jak choćby polski traktor (wyprawa przez Amerykę Południową!), pakistańska ciężarówka, motor, rower, jednosilnikowy dwupłatowciec. Oczywiście, nie muszę mówić, że oprócz ciągłego marszu i poruszania się wspomnianymi środkami lokomocji, pokonujemy kilometry pływając na i pod wodą. Książka jest niesamowitą mieszanką, w której idzie znaleźć wszystko o czym podróżnik, lub przyszły podróżnik zamarzy.

Oczywiście, oprócz krajobrazów, pięknie opisanych i sfotografowanych, drugim ogromnym atutem przewodnika są ludzie, którzy go tworzą. W różnym wieku, o różnym wykształceniu, z jednym marzeniem – aby uciec od cywilizacji i spojrzeć na goniący nas świat z boku. Niesamowitym jest z jaką godnością i szacunkiem polscy podróżnicy opowiadają o ludziach z całego świata, o warunkach w jakich tamci żyją, o ich ogromnej gościnności. Właściwie, oprócz kilku przykrych incydentów kradzieży czy naciągactwa, nie ma w książce ani śladu goryczy po tym co podróżnicy zobaczyli. Jest tylko nadzieja lub wręcz pewność, że wrócą tak dokąd dotarli. Jest miłość wobec ludzi, których poznali, oraz wdzięczność za każdą miskę strawy i cztery (czasem gołe) ściany, by się wyspać. Zaskoczyło mnie z jaką łatwością idzie się zaprzyjaźnić nawet pomimo ogromnych różnic kulturowych i językowych barier.

Mam wiele ulubionych opowiadań. Nie potrafię wskazać najlepszego. Podziwiam odwagę Marcina Obałka, który dotarł polskim Ursusem aż do Ameryki i poznał ją od podszewki. Niesamowita jest dla mnie odwaga Katarzyny Gembalik oraz Mikołaja Książka, którzy kupili pakistańską, kolorową ciężarówkę i przyjechali nią aż do Warszawy. Arka Ziembę cenię za miłość jaką obdarzył Madagaskar i jego mieszkańców. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Każdy podróżnik nauczył mnie czegoś innego i pokazał zupełnie nowy świat.

Właściwie książka nie ma słabych stron. Jest pięknie wydana, ilustrowana i oprawiona. Autorzy władają poprawną polszczyzną, a tych kilka literówek zrzucam na garb pośpiechu, który towarzyszy każdemu człowiekowi w trasie. Zastanawia mnie tylko dlaczego niektórzy podróżnicy nie pofatygowali się, aby ułatwić czytelnikowi odbiór i wyjaśnić bardziej skomplikowane zwoty, szczególnie opisujące ich profesjonalny sprzęt lub zapożyczone od tubylców. Przy niektórych rozdziałach polecam zaopatrzyć się w długopis i kartę, by po odłożeniu książki zająć się googlowaniem trapiących nas zwrotów.

Podsumowując, książkę polecam każdemu czytelnikowi, niezależnie od wieku i literackich upodobań. Bo przecież wszyscy żyjemy w tym samym świecie i nikomu z nas nie zaszkodziłoby wiedzieć o nim jeszcze o troszkę więcej. „Pojechane podróże” na pewno sprostają naszemu głodowi wiedzy, bo chyba nie ma człowieka, którego taka lektura nie wprawiłaby w osłupienie.

 

Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa PASCAL. Dziękuję!

 

„Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami” – Wojciech Mann, Krzysztof Materna 7 grudnia, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:08 pm
Tags: , ,

 Wydawnictwo: ZNAK literanova

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 272

Autorów tej książki nie trzeba nikomu przedstawiać. Niesamowity duet, który bawi Polaków od wczesnych lat 90-tych, tym razem postanowił połączyć swoje siły, nie po to, aby zagrać kolejny powalający skecz, ale aby rozśmieszyć człowieka słowem pisanych. Zadanie to Mann i Materna wykonali idealnie, a wspomnienia zawarte w książce na długo zagoszczą w umysłach czytelników.

Książka to przewodnik po najciekawszych podróżach Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny. Panowie odbywali je razem, lub rozdzielali się na przykład podczas podróży prywatnych. Wraz z autorami kierujemy się nie tylko na południe, północ, wschód i zachód Europy, ale także, ku mojej ogromnej uciesze, do Stanów Zjednoczonych, które poznajemy od niesamowitej strony – opisywane są z perspektywy niezależnych turystów, którzy lecą nie tylko zwiedzać, ale poznać amerykańskie życie niejako od podszewki, starając się przetrwać tam kilka miesięcy.

Książka pełna jest przezabawnych sytuacji i komicznych tarapatów, w które wpadali autorzy podczas przemierzania tysięcy kilometrów. Trudno mówić o najzabawniejszej opowiastce, bo czytając książkę właściwie cały czas napotyka się na skecze, które po prostu trzeba zwięczyć uśmiechem, lub wręcz głośnym śmiechem. Mam wrażenie, że autorzy podczas pisania książki przebywali cały czas w swoim towarzystie, dzięki czemu w ciągu jednego rozdziału możemy doświadczyć nawet kilka zmian narratorów. Uwielbiam spokój z jakim wypowiada się Mann, oraz nadwrażliwość, którą wykazuje Materna. Myślę, że warto wspomnieć również o tym, że Mann i Materna nie stronią od odkrywania swoich prywatnych kart, opowiadając o własnych upodobaniach, zainteresowaniach, fobiach i maniach.

Znaczną część książki zajmują zdjęcia – przeróżne i przepiękne, ukazujące autorów w przeróżnych sytuacjach. Właściwie nie muszę chyba dodawać, że prawie zawsze autorzy stoją poważni jak kamienne posągi co teraz z perspektywy kilku dni od przeczytania, wydaje mi się chyba najbardziej komiczne. 🙂 A poważniej, książka jest niejako albumem autorów który prowadzi nas po najdalszych zakątkach, pozwala zobaczyć jak wyglądało życie w innych krajach podczas, gdy u nas szalała godzina policyjna i cenzura.

Oczywiście polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Nie ma specjalnych ograniczeń wiekowych, ani gustowych. Po prostu siadać, czytać i zrywać boki ze śmiechu.

Przypominam, że książka jest do wygrania TUTAJ.

Książkę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa ZNAK literanova. Dziękuję!

___________

Przypominam również o 30-procentowym kodzie rabatowym na świąteczne zakupy w Znaku:

Kod rabatowy do akcji świątecznej to:

Poduszkowietz

Kod daje Czytelnikom tego bloga zniżkę 30% na zakupy dowolnych książek na http://www.znak.com.pl

Można go użyć wielokrotnie do dnia 15 grudnia włącznie. Kod można wpisać podczas robienia zakupów.

Gdy klient kompletuje koszyk i przechodzi do płatności znajduje miejsce na wpisanie kodu.

___________

Ostatnie ogłoszenie na dziś dotyczy …. oczywiście Świąt.

Wydawnictwo ZNAK uruchomiło przeglądarkę prezentów http://www.prezent.znak.com.pl/

Dzięki temu narzędziu można wybrać książkę dla mamy, taty, siostry, brata itd. za pomocą mechanizmu. Można też wyniki publikować na fb i podpowiedzieć komuś wymarzoną książkę.

Polecam!  🙂