poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„Wybór Marty” Lidia Witek 22 listopada, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:48 pm
Tags: ,

wybor

wydawnictwo:  Promic

rok wydania: 2012

ilość stron: 589

 

O życiu Lidii Witek niestety nie wiem zbyt wiele. Po przeczytaniu „Wyboru Marty” z pewnością mogę jednak stwierdzić, iż zmarła w 2011 roku autorka była pełna ciepła, nadziei, oraz siły. Taka bowiem jest również główna bohaterka książki, a mam silne przeczucie, że autorkę łączyła z nią pewna więź. Z racji, iż książka oparta jest na faktach, mam nawet podejrzenie, że mogła ją znać osobiście.

 

Akcja „Wyboru Marty” toczy się w latach sześciesiątych ubiegłego stulecia w Warszawie. 31-letnia Marta Karwowska jest zdolną architektką, dużo pracuje, utrzymuje sama mieszkanie, szuka miłości swojego życia, nawet ma pewnego kandydata, do którego być może  nie jest w stu procentach przekonana, ale w końcu lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Wszystko jednak zmienia się, gdy do drzwi Marty puka dużo młodsza kuzynka. Przerażona swoją niespodziewaną ciążą, obarcza Martę problemem i prosi o nocleg po nieuchronnym zabiegu aborcji. Czy Marta pozwoli Małgosi na zabicie dziecka? Jak się zapewne domyślacie, nie. Ta decyzja rzutuje na całym dalszym życiu Marty, na jej ewentualnym małżeństwie, karierze, dobrobycie…

 

Jednak odważna decyzja młodej kobiety nie wzięła się znikąd. Książka pełna jest retrospekcji. Poznajemy życie Marty na  warszawskiej Saskiej Kępie podczas i bezpośrednio po wojnie. Poznajemy odważne i młode kobiety, które tracąc najbliższych w wojennych okopach miały siłę iść dalej i czekać. Często mimo jakichkolwiek racjonalnych przesłanek. Poznajemy ciocię Adelę, która postanowiła uratować zmorzonego głodem chłopca. Poznajemy zbolałą matkę, która cudem odzyskuje po latach syna. Poznajemy wreszcze chłopca, który ledwo odrósłszy od ziemi decyduje się na walkę w Powstaniu. Takie wzorce ukształtowały Martę i jej dojrzałe podejście do życia. Czy ktoś ma prawo odbierać żywej istocie byt, skoro tylu ludzi został on tak brutalnie odebrany?

 

Książka emanuje życzliwością i spokojem, miłością macierzyńską i niesamowitą odwagą, by iść mimo, że inni polegli, by nigdy nie tracić nadziei, że dobre ciągle przed nami. Dziecko wniosło w życie Marty spokój, ale również nieoczekiwaną utratę szansy na inny rodzaj miłości, na materialny dobrobyt, na splendor zawodowy. Czy warto ryzykować? Autorka przekonuje, że tak.

 

Nie będzie spoilerem jeśli powiem, że książka kończy się happy endem. Dlaczego? Otóż, dla Lidii Witek happy end to po prostu chęć, aby iść mimo, że święta dobiegły końca, mimo, że niebo znowu zachmurzone, mimo, że serce krwawi po stracie najbliższej osoby. Trzeba iść dalej, bo tylko idąc przybliżamy się do kolejnego słonecznego dnia. I za to przesłanie jestem autorce bezgranicznie wdzięczna. I mnie udało się spostrzec kilka pozytywów w szarej rzeczywistości. Bo jeśli Marcie się udało to i każdemu z nas może.

 

„Wybór Marty” to opasły tom bardzo dobrej polskiej literatury. Akcja prowadzona jest w jasny, klarowny sposób. Mimo wielowątkowości, odbiorca nigdy nie traci łączności z główną bohaterką zanurzając się we wspomnienia, to znów łapiąc kontakt  z rzeczywistością. Częste dialogi sprawiają, iż powieść czyta się w rekordowym tempie, a każda sekunda przynosi pogłębienie stanu zatracenia.

 

„Wybór Marty” to książka, którą polecam każdej wrażliwej osobie. Zapewniam, iż zmusi ona do refleksji, uśmiechu i przypatrzenia się lepiej codzienności, którą często zupełnie niepotrzebnie spłycamy, zaangażowani w gonitwę bez celu.

 

„Wielki Gatsby” F. Scott Fitzgerald 23 Maj, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:26 pm
Tags: , , ,

wielki Wydawnictwo: CONFORM Oficyna Widawnicza

Rok wydania: 1991

Ilość stron: 110

 

Z Gatsby’m po raz pierwszy spotkałam się na studiach, trzy lata temu. W ramach zajęć z literatury amerykańskiej obejrzałam ekranizację tej niesamowite j powieści z Toby’m Stephens’em w tytułowej roli, oraz Paul’em Rudd’em w roli Nick’a Carraway’a. Stwierdziłam wtedy, że z całą pewnością wrócę kiedyś do tej lektury. Traf chciał, że kilka lat temu natknęłam się  na tę książkę w poznańskim antykwariacie i stałam się właścicielką wydania z 1991 roku za jedyne 2 zł.

 

F. Scott Fitzgerald jest uważany za jednego z najwybitniejszych powojennych pisarzy amerykańskich. Jego powieści, przesiąknięte autobiograficznymi wątkami, oraz rozczarowaniem Ameryką lat 20-tych XX wieku, sprawiły, że został okrzyknięty „kronikarzem epoki jazzu”.

 

Ameryka za  czasów prosperity, czy jak ktoś woli „roaring twenties”, nie była okresem sprzyjającym romantycznym uniesieniom, lub kierowaniem się sercem. Niestety, nie wszyscy to zrozumieli. Jay Gatsby postanowił pójść pod prąd i jako biedny chłopak zakochać się na zabój w ślicznej, bogatej dziewczynie. Młodziutka Daisy, choć również zakochana po uszy, szybko zapomniała  o swoim ukochanym, gdy ten wyruszył na wojnę. Wyszła za mąż za kogoś ze swoich sfer. Co jednak wydarzyło się, gdy Jay odnalazł swoją miłość po latach? Czy pieniądz naprawdę rządzi światem, czy może prawdziwa miłość przetrwa wszystko?

 

Książka fantastycznie oddaje ducha epoki. Whisky w czasach prohibicji leje się strugami na uroczystych bankietach w najbogatszych domach Nowego Jorku. Mężczyźni uprawiają hazard i prowadzą romanse,  o których wiedzą wszyscy, nie wyłączając małżonek, właśnie zaczynających rozumieć, że wcale nie chcą być nazywane kurami domowymi. Gdzieś między tymi rozszalałymi młodymi ludźmi, którzy  zdają się doskonale wiedzieć czego chcą, a jednocześnie gubić się w odmętach ludzkich odruchów, takich jak smutek, tęsknota, czy sympatia, wyłania się postać Nick’a Carraway’a. Nick, jako narrator, opowiada niezwykłą przypowieść, o mężczyźnie, który uwierzył w amerykański sen i upadł pod jego ciężarem.

 

Z całą pewnością o powieści można powiedzieć, że jest dobra. Jest nawet więcej niż dobra. Porusza czytelnika do żywego, a to znaczy, że jest genialna! Bohaterowie to zgnilizna społeczna, która kopie leżącego. Jako odbiorca, czułam się w obowiązku dokonywać ciągłej oceny zachować poszczególnych postaci. Dotarło do mnie, że to co roiłam sobie na temat amerykańskiego snu niekoniecznie musi być prawdą. Fitzgerald dobitnie zaznaczył, co nie podobało mu się wśród ludzi, z którymi przyszło mu żyć, a jego niezadowolenie odbiorca czuje na własnej skórze.

 

Język powieści nie należy do najłatwiejszych, ale to tylko dodaje całości smaczku. Powieść przecinana jest opisami barwnych przyjęć, oraz otaczającej luksusowe posesje przyrody. Dialogów jest w sumie jak na lekarstwo. Fabuła skupia się na subiektywnej opinii Carraway’a, który przygląda się całej sytuacji z boku i referuje ją najwierniej jak potrafi.

 

Jeśli chodzi o minusy, to niestety wydanie z 1991 roku charakteryzuje się bardzo małą czcionką, która na szczęście chyba już wyszła z użycia. Z tej ledwo stustronicowej powieści, spokojnie można było zrobić 180 stron.

 

Książkę bezwzględnie polecam wszystkim miłośnikom kultury i literatury amerykańskiej. Oczywiście, nie jest ona skierowana tylko do nich. Głównym problemem poruszanym w „Wielkim Gatsby’m” jest przecież motyw miłości, który jest tak uniwersalny, iż myślę, że powieść Fitzgeralda może zaciekawić każdego.

 

Książkę zaliczam do wyzwania Trójka e-pik (książka, która została nagrodzona).

 

„Kobieta w lustrze” Eric-Emmanuel Schmitt 26 marca, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:51 am
Tags: ,

 Wydawnictwo: Znak litera nova

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 457
 
Eric-Emmanuel Schmitt to autor powieści z duszą. W każdej ze swoich książek Francuz zabiera nas w podróż po ludzkiej wrażliwości, dobroci, słabości i delikatności. Nie inaczej będzie w „Kobiecie w lustrze”, najnowszym dziele autora.
 
Powieść obyczajowa  zabiera nas w podróż po historii. Od średniowiecznej osady beginek w Brugii, po oświetlone ulice Hollywood. Od pól i strumyków, po luksusowe apartamenty europejskiej arystokracji z początków XX wieku. Trzy kobiety: Anny, Anne i Hanna z pozoru dzieli wszystko – czas, w którym żyją, priorytety, zainteresowania. Łączy je jednak niespotykana wrażliwość i specyficzne odbieranie rzeczywistości. Arystokratyczna Hanna nie odnajduje się w małżeństwie, nie chce mieć dzieci i czuje, że z bogatym mężem u boku nie odnajdzie szczęścia. Dlatego ucieka w ramiona samego Freuda… Wyuzdana Anne to królowa hollywoodzkich salonów, równie znana aktorka co narkomanka. Mimo iż otoczona przez rzesze managerów i doradzców, Anne nie jest przekonana, że to co robi jest słuszne i wbrew poradom, szuka innej drogi. Posłuszna Anny kocha naturę, oraz swoją rodzinę. Dla drugiego człowieka jest w stanie zrobić wszystko. Jednak czy te cechy gwarantują jej szczęśliwe życie? Czy nie przyjdzie jej zapłacić za nie najwyższej ceny?
 
Losy trzech kobiet przeplatają się na kartach książki, każdy oddzielony kolejnym rozdziałem. „Kobieta w lustrze” zbudowana jest w taki sposób, że po prostu nie można się od niej oderwać. Za każdym razem rozdział poświęcony jednej bohaterce kończy się w tak kluczowym momencie, że po prostu trzeba przebrnąć przez kolejne dwa, żeby znowu wrócić do punktu zainteresowania. Nie potrafię wskazać ulubionej bohaterki. Każda z trzech kobiet ukazana była w doskonały sposób, z dbałością o najdrobniejszy szczegół. Każda ukazywała inną stronę kobiecości, razem tworząc obraz nas wszystkich. Zmienność, kruchość, ale również determinacja i walka o lepsze życie to cechy charakterystyczne nie tylko kobiet ze stron powieści, ale również nasze.
 
Książka napisana jest przystępnym językiem. Czyta się ją szybko, a kartki same uciekają spod palcy. Dialogi dodawają powieści dynamiki, a opisy pięknie zarysowują tło akcji. Czytelnik doskonale jest w stanie wyobrazić sobie zieleń Brugii, bogactwo Wiednia czy przepych Hollywood.
 
Oczywiście, książkę polecam wszystkim – szczególnie jednak kobietom, które chcą się przekonać, że szczęśliwym można być na wiele sposobów, a może nawet możemy odszukać szczęście leżące tuż na wyciągnięcie ręki. Schmitt po raz kolejny przekonuje, że na dobre życie zasługuje każdy i co więcej, każdy takie życie może odnaleźć, wystarczy rozejrzeć się dookoła.
 

Książkę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa Znak litera nova. Dziękuję!

 

„Spadkobiercy” Kaui Hart Hemmings 29 lutego, 2012

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:53 am
Tags: ,

 Wydawnictwo: ZNAK literanova

Rok wydania: 2012

Ilość stron:346

 

Kaui Hart Hemmings to hawajska pisarka, debiutująca „Spadkobiercami” – książką, która podbiła serca i wzruszyła tysiące ludzi na całym świecie, oraz która została zaadaptowana na niesamowity film. Co jest tak nietypowego i wzruszającego w „Spadkobiercach”? Na pewno oryginalność tematu, poczucie humoru i prostota, która potrafi doprowadzić do łez.
 
Matt King to bogaty, ułożony prawnik. Każdego dnia pracuje od rana do wieczora, aby zapewnić swoim dwóm córkom i żonie dostatnie życie. Los chciał, że Matt wraz z wieloma kuzynami jest potomkiem hawajskiej księżniczki i bogacza, którzy w spadku pozostawili ogromne połacie ziemi, niezliczone hektary hawajskiego dziedzictwa. Rodzina chce sprzedać ziemię i podzielić się zyskiem, a Matt jest głównym decydentem. Decyzja, która ma zapaść na dniach nie należy do najłatwiejszych. Traf chce, że sprawa komplikuje się dodatkowo, gdyż żona Matta – Joanie – od kilkudziesięciu dni leży w śpiączce, a jej ostatnia wola zmusza lekarzy do odłączenia pacjentki od aparatury. Zamiast martwić się losami trustu, Matt musi stawić czoła wychowaniu dwóch nieznośnych córek, oraz jednemu młodzieńcowi z problemami rodzinnymi.
 
Chyba zaryzykuję stwierdzenie, że książka zasmuca i bawi do tego samego stopnia. Dramat obyczajowy, rozgrywający się w nieprawdopodobnie pięknej scenerii upalnych Hawajów to mieszanka skrajnych uczuć. Matt to nieco ospały, gapowaty gość, który najchętniej spędziłby życie nad tomami prawniczych dokumentów. Jego córki to mieszanka wyuzdania, gwałtowności, wulgarności i seksapilu. Umierająca Joanie to kompletne zaprzeczenie ułożonego Matta. Była zadziorna, ryzykancka, szybka, nie potrafiła usiedzieć w domu, lubiła pić i balować. Ten konktrast, podkreślany przez Matta, bawi i zaskakuje. Z drugiej jednak strony, czytelnik odnosi wrażenie, że pomimo całej tej niezgodności charakterów, związek Matta z żoną było niesamowitą przygodą. Dwójka skrajnie innych ludzi, którzy jednak nie potrafią bez siebie żyć. Chyba każdy z nas życzyłby sobie takiej miłości, jaką Matt darzył swoją żonę. Chyba każdy z nas chciałby doświadczyć uczucia, że ma wolną rękę, a jednak ktoś zawsze na niego czeka w zaciszu luksusowej sypialni. Sprawy komplikują się, układają i rozspypują raz za razem, jednak Matt do samego końca próbuje zapewnić „śpiącej” Joanie komfortowe warunki i spełnić jej marzenia. Z ojca, który tylko wiedział o istnieniu swoich córek, stać się najkochańszym tatą. Schować dumę do kieszeni i do końca walczyć o prawdziwą miłość.
 
Prostota całej powieści zachwyca. Prostolinijność Matta, jego poświęcenie i chęć stworzenia od podstaw kochającej rodziny sprawiły, że stał się on  jednym z moich ulubionych bohaterów literackich. Mimo, że wątek Joanie kończy się dość przewidywalnie, cała książka dostarczyła mi niesamowitych wrażeń. Uświadomiła, że nie tylko matka może być filarem szczęśliwej rodziny. Otworzyła oczy na fakt, że miłość potrafi być bezinteresowna i niewinna do samego końca. Chcę przez to powiedzieć że, książka powraca do podstawowych wartości jakimi powiniem kierować się człowiek, w sposób zabawny, współczesny i oryginalny.
 
Książka jest pięknie wydana, napisana prostym językiem i okraszona humorystycznymi dialogami. Czyta się ją jednym tchem, przez większość czasu uśmiechając się pod nosem, lub marząc o gorących plażach. Jednak radość to nie jedyne uczucie, które nas otacza. Lektura dostarcza także uczuć takich jak złość, niedowierzanie, rozczarowanie, a nawet smutek.
 
Warto jest sięgnąć po „Spadkobierców” właśnie po to, aby poczuć tę mieszaninę uczuć i odczuć. Warto jest zawędrować aż na Hawaje, żeby poczuć ciepło piasku, przyjrzeć się pięknej florze czy popływać z rekinami. Warto jest zanurzyć się w lekturze, aby wrócić do punktu wyjścia i zastanowić się dokąd zmierzamy, jakie mamy wartości i co stanowi dla nas prawdziwy skarb.
 

P.S. Warto jest również obejrzeć ekranizację z George’em Clooneyem w roli Matta, która jest praktycznie idealnym odzwierciedleniem książkowej fabuły. No, może z minimalnym okrojeniem wątku Sida. Polecam! 🙂

 

Książkę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa ZNAK literanova. Bardzo dziękuję.

 

„Wyspa niesłychana” Eduardo Mendoza 16 listopada, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:15 pm
Tags: ,

Wydawnictwo: Znak litaranova

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 315

 

Myślę, że o Eduardo Mendozie słyszała większość z nas. Pozwolę sobie zacytować fragment opisu jego twórczości, który znaleźć możecie na stronie Wydawnictwa Znak: „Swoją twórczość [Mendoza] określa mianem literackiego pijaństwa bądź powieściowego chuligaństwa. ” Uważam, że jest to niesłychanie trafny cytat, szczególnie w obliczu książki, którą teraz chcę zaprezentować.

 

„Wyspa niesłychana” to powieść przedziwna. Składa się ona z tak wielu maleńkich elementów, że trudno ją jednoznacznie opisać, ocenić czy sklasyfikować. Nie potrafię nawet napisać czy jestem na „tak”, czy też na „nie”. Było mi niezwykle trudno przedrzeć się przez pewne momenty, a potem połykałam kolejne strony z prędkością światła. Żeby usystematyzować nieco te moje haotyczne odczucia zacznę może od tego, że książka opowiada historię Fabregasa – człowieka, który pewnego dnia pakuje manatki, rzuca dobrze prosperującą firmę, byłą żonę, syna oraz całą Barcelone i przenosi się do nieznanej Wenecji. Nie wie po co, nie wie na jak długo i gdzie dokładnie ma zamieszkać. Wybiera pewien hotel i rzuca się w wir zwiedzania miasta. Właśnie podczas jednego z pierwszych spacerów spotyka tajemniczą kobietę. Maria Clara jest odziana w długą czasną pelerynę, towarzyszy jej były wspólnik, czy też klient Fabregasa. Niby nic dziwnego, ale Maria Clara, dowiedziawszy się gdzie Fabregas osiadł, zaczyna go niespodziewanie odwiedzać, nachodzić, pokazywać miasto, a nawet  zabiera go do przedziwnego miejsca, jakim jest podupadający pałac, w którym wraz z rodzicami mieszka. Pewnego dnia Maria Clara stawia wszystko na jedną kartę i prosi Fabregasa o dużą sumę pieniędzy. Zakochany Fabregas pożycza, choć wie, że to pieniądze na wyjazd. Czy Maria Clara wróci, a stosunki tej dziwnej pary w końcu się ocieplą? A może już zawsze, mimo widocznego uczucia, będą się do siebie zwracać per pan/pani?

 

Dlaczego twierdzę, że książka jest trudna w odbiorze? Otóż, dlatego, że Wenecja opisana w niej jawi się czytelnikowi jako miasto pełne tajemnic, niechlubnych czynów, mordów, kłamstw i złudzeń. Naszpikowana mitami i przypowiastkami „Wyspa niesłychana” to powieść, w której teraźniejszość miesza się z przeszłością, prawda z fałszem, święci z utracjuszami, a prawdziwa miłość z przelotnymi romansami. Fabregas to człowiek, który stoi na rozstaju dróg. Jest zagubiony, chory, zmarnowany, śmieszny i bezmyślny. Dni upływają mu na obijaniu się po pustych uliczkach Wenecji, lub wpatrywaniu się w hotelowy sufit. Maria Clara to kobieta niezależna, acz pełna wewnętrznej walki, rozpaczliwie szukająca wyjścia ze swojej trudnej sytuacji. Jej rodzice to groteskowa para nieudaczników. A może to tylko pozory? Może wszyscy ci bohaterowie spotkali się w złym miejscu o złej porze, a w innych okolicznościach okazaliby się prawdziwymi  szczęściarzami?

 

Książka porusza temat poszukiwania celu i radości w życiu oraz radzenia sobie z beznadzieją, która atakuje każdego, bez względu na status majątkowy, wiek i narodowość. Zagadnienia zawarte w niej bez wątpienia dają do myślenia. Robią to jednak w dość męczący sposób. Po kilku kartkach byłam przybita i zadziwiona  tym, że bohaterowie tak mało robią, by odzyskać stabilizację. Dlaczego więc nie spisuję całej powieści na stratę? Nie pozwalają mi na to ostatnie strony powieści. Oczywiście nie zdradzę ich treści, ale gwarantuję, że warto się przebić przez 100 dość miałkich kartek, żeby zostać zalanym ogromną dawką pozytywnych emocji.

 

Z Mendozą mam do czynienia poraz drugi. Chyba tylko dlatego, że byłam na to przygotowana, nie dałam się zwariować zagmatwanemu językowi, do którego autor się ucieka. W książce dialogów jest jak na lekarstwo, za to długie opisy ciągną się niekiedy przez 4, 5 stron. Wyszukane słowa nadawają książce powagi, a przygłupie wyrażenia niektórych z bohaterów śmieszności. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Wyspa niesłychana” to powieść zabawna. Powiedziałabym bardziej, że jest to poważna opowieść o niezbyt poważnych ludziach. Dlatego właśnie rozpoczęłam recenzję od cytatu. Uważam, że Mendoza chciał, żeby jego bohaterowie czasem nieźle nachuliganili, albo robili wrażenie kompletnie zalanych.

 

Cóż jeszcze mogę dodać? Książka przypadnie do gustu fanom Mendozy. Na tyle, na ile mogę się orientować, jest ona sztandarowym przykładem pióra tego hiszpańskiego autora.  „Wyspę niesłychaną” polecam wszystkim, którzy lubią popatrzeć na życie w nieco przygnębiającym wydaniu. Polecam ją również tym, którzy są gotowi do poświęceń, aby zostać solennie wynagrodzonymi poprzez zakończenie. Mimo, że moja próba oceny książki jest niejednoznaczna i pewnie jest wiele pytań, na które nie odpowiedziałam, to czas spędzony z tą pozycją na pewno nie poszedł na marnę, a ja zmierzę się z nią kiedyś jeszcze raz. Może do „Wyspy niesłychanej” trzeba po prostu dorosnąć…

 

Książkę dostałam do recenzji od wydawnictwa Znak literanova. Dziękuję!

 

„Cukiernia pod Amorem – Hryciowie” Małgorzata Gutowska – Adamczyk 31 października, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 5:07 pm
Tags: ,

 Recenzję ostatniego tomu „Cukierni pod Amorem” zacznę krótkim wstępem zawierającym garstkę ciekawostek o autorce. Wszystkie te wiadomości zaczerpnęłam z dodanego  do książki specjalnego wydania „Obserwatora Gutowskiego”. Oczywiście, nie muszę pisać, że jest on w całości poświęcony pani Małgorzacie. Otóż, ta niezwykle utalentowana pisarka (która o sobie woli mówić autorka) to kobieta o tysiącu twarzy. Jest matką, żoną, „psiarą” (jak to się brzydko mówi o ludziach uwielbiających pieski…), teatrologiem, nauczycielką, scenarzystką, ogrodniczką, doskonałą kucharką i cukierniczką, a co najważniejsze dla nas spragnionych dobrej liteatury, autorką fantastycznych książek. Gutowska – Adamczyk jest niezwykle pogodną osobą, pracowitą i obowiązkową. Ponoć sama piecze smakołyki na swoje wieczory autorskie. Artykułem, który szczególnie mnie zainteresowała był krótki wpis o Halinie Kolasińskiej, która okazała się prototypem Celiny Hryć. Kolasińska była matką chrzestną autorki „Cukierni”. Podobnie jak Celina, prowadziła własny sklepik z łakociami, uwielbiała egzotyczne podróże, była niezwykle przedsiębiorcza, a jej nazwisko liczyło się w mieście. Jeśli ktoś odwiedza blog Cukierni pod Amorem, na pewno zauważył pierścień, na palcu osoby otwierającej „Zajezierskich” na górnym zdjęciu. Jest to pierścionek podarowany swojej chrześnicy przez Halinę Kolasińską.

 

 Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 503

 

A co sama obdarowana serwuje nam w ostatniej części sagi o rodzie Zajezierskich? Druga wojna światowa pozbawia hrabiego posiadłości. Gina Weylen zostaje przechwycona i  uwięziona  przez wywiad niemiecki, w konsekwencji czego musi wystąpić przed samym Hitlerem. Adaś Toroszyn dzielnie walczy w Powstaniu Warszawskim, a Paweł Cieślak pracuje ponad siły, by utrzymać wielodzietną rodzinę. Niemcy organizują getta i masowo mordują ludzi. Kto ujdzie z życiem, a kto zginie w wojennej zawierusze? Jak dorosła już Celina Hryć wychowa liczne potomstwo, bez pomocy męża? Czy siła charakteru wystarczy, by nie dać się złamać szalejącemu w kraju ustrojowi komunistycznemu?

Patrząc na Celinę z roku 1995 wydaje się, że silna wola wystarczyła. Firma przeżywa rozkwit. Również Waldek Hryć, za sprawą pewnej tajemniczej kobiety, przeżywa swoją drugą młodość. Jednak czy firma ma szansę przetrwać, skoro dzieci właścicielki już planują jej pogrzeb i podział majątku? A gdzie tu miejsce na miłość? Z resztą czy to możliwe, żeby Celina w ostatnich dniach swojego życia jeszcze miała coś w tym temacie  do powiedzenia?

 

Ostatni tom sagi obfituje w pytania. Czytelnik łapczywie  przewraca kartki żeby jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o bohaterach, z którymi dość mocno się już zżył podczas odkrywania poprzednich tomów. Jednak, niestety, jego apetyt nie zostaje do końca nasycony. Sama autorka na jednej z ostatanich stron pisze: „Nie wszystkie tajemnice dadzą się do końca rozwikłać.” Ja jednak pytam: dlaczego? Dlaczego autorka odmówiła nam odpowiedzi na pytania, którymi „dręczyła” nas od pierwszej strony „Zajezierskich”. Być może tutaj powinna się włączyć moja inwencja twórcza, a w głowie pojawić się tysiące możliwych zakończeń. Niestety, tak się nie stało, a w zamian za to pojawiła się nutka rozczarowania…

 

Oczywiście, po wylaniu żalu czas na pochwały. Jak zawsze, pani Małgorzata nie szczędzi szczegółów i szczególików, które dodają pikanterii. Postaci są wyraziste, charakterystyczne i jedyne w swoim rodzaju. Wcale nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że kobiety w książkach Gutowskiej – Adamczyk wypadają lepiej. Dla mnie zarówno prezentowana płeć żeńska jak i męska jest doskonale wykreowana i zaprezentowana. Właściwie możnaby rzec, że bohaterowie „Cukierni” tworzą barwną mozaikę i każdy może identyfikować się z wieloma z nich.

Na pochwałę zasługuje po raz kolejny kalendarium oraz indeks osób, zamieszczone na tyle książki. Czytając trzeci tom chwilami zupełnie traciłam rachubę, nie wiedząc już czy dany bohater jest matką, czy może babką lub teściową. Na szczęście indeks regularnie ratował mi skórę i wszystko zawsze udało się wyjaśnić.

 

Cała saga na długo zagości w mojej pamięci. Mam wrażenie, że mimo fikcji w niej zawartej, jest ona dużą dawką historii Polski, a także lekcją jak należy szanować i pielęgnować własne korzenie. Całą trzytomową, opasłą sagę polecam każdemu, kto lubi wielowątkowe powieści rozsiane po dziesięcioleciach historii Polski. Jednocześnie zapewniam, że wszystkie te skoki na osi czasu są zszyte grubą nicią pięknej polszczyzny, dbałości o język i słownictwem cudownie wpasowującym się w opisywaną epokę.

 

 

 

„Biała jak mleko, czerwona jak krew” Alessandro D’Avenia 9 października, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:08 am
Tags: ,

Wydawnictwo: Znak literanova

Premiera: październik 2011

Ilość stron: 310

Alessandro D’Avenia to odkrycie włoskiej literatury. Tak krzyczy każda wzmianka o nim znaleziona w internecie. Tak twierdzi również okładka książki „Biała jak mleko, czerwona jak krew”. Chyba i ja tak twierdzę, mimo, że literatury włoskiej praktycznie nie znam. Trudno jednak nie zgodzić się z tym twierdzeniem po przeczytaniu książki, która od pierwszej strony zawłada umysłem czytelnika, tak, że nawet robiąc przerwę w czytaniu nie można się od niej oderwać, aż do ostatniej strony.

 

Warto wspomnieć również, że D’Avenia jest nauczycielem. Nawet nie wiem czego uczy, ale jestem pewna, że kocha swoją pracę i swoich licealistów bardziej niż tysiące innych rzeczy. Co podsuwa mi tak odważne stwierdzenia? Po pierwsze dedykacja: „Moim licealistom, którzy każdego dnia uczą mnie jak zaczynać życie na nowo”, a po drugie bohaterowie, którzy pomimo młodego wieku są uosobieniem wszelkich najbardziej pożądanych cnót.

 

„Biała jak mleko, czerwona jak krew” to powieść wyjątkowa. Opowiada historię Lea – z pozoru zwykłego nastolatka, słuchającego Green Day’a, grającego w nogę, uwielbiającego chattować i nienawidzącego szkoły, a nauczycieli mającego za nic. Szybko jednak przekonujemy się, że taka ocena głównego bohatera z prawdziwie lwią grzywą, to tylko pozory, skorupa, w której chowa się każdy przeciętny nastolatek. Co jest pod nią? Wrażliwość, miłość, przyjaźń, poświęcenie i odwaga. Tak w skrócie można podsumować charakter Lea. Co skłoniło go do opuszczenia swojej skorupy? Dwie kobiety, a właściwie dwie dziewczyny, które okazują się miłością jego życia. Jedna to czerwień – Beatrice. W tym wypadku pożądanie miesza się z chęcią dzielenia ze sobą wspólnego życia. Druga to błękit – błękit od zawsze kojarzył się Leo z kolorem przyjaźni, a jego przyjaźń nosi imię Silvia. Silvia regularnie ratuje życie Lea, odrabiając za niego zadania domowe, nastawiając za niego karku i będąc komórką łączącą, w okresie kiedy Leo nie ma jeszcze odwagi otwarcie wyznać  miłości Beatrice. Sytuacja znacznie się komplikuje,  a Leo musi postawić na jedną kartę, gdy dowiaduje się, że czerwona jak ogień Beatrice toczy bój z białą mgłą, która przetacza się przez jej żyły. Beatrice jest chora na białaczkę.

 

Od tego momentu akcja książki staje się właściwie nie do zniesienia. Czytelnik, podobnie jak Leo, jest w stanie zrobić wszystko żeby uratować bezbronną i nieuleczalnie chorą Beatrice. Wraz z Leo miotamy się po szpitalnych korytarzach, „olewamy” kolejne mecze i „zarywamy” noce. Nie reagujemy już na rozkazy „wapniaków” i nie przejmujemy się nudnym ględzeniem nieuleczalnego „naiwniaka”, którym jest nasz nauczyciel historii i filozofii. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla Silvii? Gdzie czas na jej uczucia? Czy Beatrice może być uleczona krwią, którą Leo ofiarował w desperacji na ołtarzu jej życia?

 

Książka jest magiczną mieszanką dwóch składników teoretycznie nie do połączenia – młodzieńczego szczeniactwa, slangu i nowoczesności z  niesamowitą dawką niewinnej, bezinteresownej miłości. Czytając powieść młodego Włocha miałam wrażenie, że to się nie może udać, a jednak książka rzuciła mnie na kolana i pozostawiła oniemiałą na długo po jej zamknięciu. Ogromny ładunek prawdy, przyjaźni i poświęcenia jaki ma w sobie „Biała jak mleko” sprawił, że moje oczy szeroko otwarły się na ludzkie dobro i chęć niesienia pomocy. Powieść zawiera w sobie wiele smutku i cierpienia. Myślę, że nikt nie jest w stanie przejść obok niej bez uronienia choćby jednej łzy. Jednak język Lea, jego młodzieńczy zapał i wybuchy dzikiej radości rekompensują ten wylewający się z okładki smutek i pozwalają nawet na nieśmiały uśmiech.  Prawdy życiowe zawarte w książce przywodzą mi na myśl „Małego księcia”, a także powieści Erica Emmanuela Shmitta. Myślę, że dobrą radą dla przyszłych czytelników będzie wzięcie ołówka do ręki i podkreślanie, przepisywanie oraz chwila refleksji nad każdą stroną.

 

Oprócz treści niesamowita jest także okładka książki. Zwykle ten temat przemilczam, bo przecież wszystko widać na zdjęciu, ale tym razem postępując tak, byłabym zwyczajnie niesprawiedliwa. Okładka „Białej jak mleko, czerwonej jak krew” jest również wyjątkowa. Jest miękka, niewiarygodnie delikatna, jakby pokryta niewidzialnymi włóknami. Gładząc ją myślałam o płatkach róży, sierści kochanego psa, lub ulubionym kocu. Pewnej nocy odkryłam również pod mojej lampką nocną, że okładka mieni się w świetne tysiącem brokatowych punkcików.

 

Czy muszę coś jeszcze dodawać? W mojej głowie krąży ciągle sporo niepoukładanych myśli, które wykrystalizują się z czasem. Mam nadzieję, że to co powyżej, wystarczy, aby przekonać Was, że „Biała jak mleko, czerwona jak krew” to naprawdę kawał dobrej literatury, z którym powinien zapoznać się każdy szukający wzruszających książek, ze sporą dawką życiowych prawd.

 

Książkę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa Znak. Dziękuję!

 

„Dzieci Kalifornii” Jacqueline Briskin 24 września, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 10:46 am
Tags: ,

 Wydawnictwo: Da Capo

Rok wydania: 1995

Ilość stron: 640

Jacqueline Briskin urodziła się w Anglii w 1927 roku. Jednak już jako małe dziecko zamieszkała w Kalifornii. W 1945 roku ukończyła Beverly Hills High School. Jest jedną z bardziej poczytnych autorem literatury kobiecej. Jej książki zostały przetłumaczone na 26 języków i sprzedane w nakładzie 23 milionów. Jej pierwszą książką, wydaną w 1970 roku była „California Generation”. Dzięki niesamowitemu szczęściu, jej polski odpowiednik znalazłam kilka miesięcy temu w jednym z poznańskich antykwariatów.

 

„Dzieci Kalifornii” to powieść obyczajowa o pokoleniu lat 60-tych dorastającym i buntującym się przeciwko wojnom, niesprawiedliwości i wszechwiedzącym wapniakom z poprzedniego pokolenia.  Do jednej z kalifornijskich szkół średnich, California High, uczęszcza cały przekrój amerykańskiego społeczeństwa. York to syn największej gwiazdy Hollywood tamtych czasów, Ken to Japończyk z dobrego domu, Ruth Abby to buntowniczka z matką w podstarzałym wieku, Clay to półsierota zaślepiony ideą równości, Michelle to naiwna blondynka kochająca na zabój… Wszyscy oni mają jeden cel: ucieczka przed bigoterią, zakłamaniem i przestarzałymi poglądami ich rodziców. Każde z nich, mimo młodego wieku, wlecze za sobą ciężki bagaż doświadczeń.

 

Akcja książki rozpoczyna się w roku 1961, kiedy to California High obiega informacja, że 16-letnia Michelle wychodzi za Clay’a.  Jako, że  jest pierwsza z grona przyjaciółek, panna młoda czuje, iż mimo wpadki, ma nad nimi przewagę. Przecież posiadanie męża to nie lada przywilej. Krótko po urodzeniu córki, Michelle odkrywa, że Clay nie dorósł do roli męża i ojca. Jest maniakalnie przywiązany do roli jaką pełni w związkach i stowarzyszeniach walczących przeciwko uciskaniu Czarnych. Regularnie jeździ na Południe, organizuje demonstracje, przemawia i pikietuje. Nic dziwnego, że w jego zaprzątniętej „poważnymi” sprawami głowie nie ma czasu na nowy płaszcz dla Michelle, różową lampę do salonu, czy zabawki dla Lissy. Michelle nie ma wyboru. Musi się rozwieść.  Tym bardziej, że na oku ma już innego, o wiele bogatszego i hojniejszego mężczyznę…

 

W między czasie Ken Igawa, podstawny Japończyk, który przyszedł na świat w obozie koncentracyjnym, zaczyna podejrzewać, że jest zakochany w białej dziewczynie z kalifornijskiej elity. Nie potrafiąc się z tym pogodzić, zaczyna poniżać i dręczyć słodką Leigh. Uczucie jednak zwycięża, a Leigh udowadnia, że żółtawy odcień skóry kolegi w niczym jej nie przeszkadza. Od tej pory razem zmagają się z przeciwnościami losu, oporem społeczeństwa i rodziny, aby wspólnie za kilka lat stanąć na ślubnym kobiercu. Niestety, nawet po ślubie los  nie szczędzi im tortur.

 

Tymczasem, Ruth Abby, wesoła grubaska z nieodłączną gitarą w ręku poznaje Gilgamesza oraz uroki życia pod wpływem LSD. Nie wahając się ani chwili ucieka spod jażma matki – bigotki, by razem z hipisowską komuną wyplatać wianki,  nawlekać korale, uprawiać grupowy seks i sprzeciwiać się rządzącym wapniakom.

 

Wymieniłam dosłownie garstę z wielu prezentowanych przez Briskin wątków. Wszystkie one przeplatają się, tworząc spójną całość. Bohaterów łączy niesamowita więź. Ken i York kręcą amatorski film, który w późniejszym okresie okazuje się przepustką dla Clay’a w walce z wojną w Wietnamie. Leigh odnajduje ukojenie w ramionach Ruth, w czasie gdy Ken przechodzi próbę czasu z dala od ukochanej. Autorka prowadzi nas po gąszczu wydarzeń, uczuć i namiętności z doskonałą precyzją, ukazując każdy najmniejszy detal tak, że nie sposób  sie pogubić w natłoku postaci i wydarzeń.

 

Bohaterowie powieści są niezwykle wyraziści i uczuciowi. Ich charaktery naszkicowane są bardzo zdecydowanie. Każda z postaci ma swoje charakterystyczne cechy, dzięki czemu z łatwością odnajdujemy swoich ulubieńców i tych, których darzymy antypatią. Wielkim plusem książki jest bijąca z niej szczerość. Bohaterowie niczego nie ukrywają. Kochają, nienawidzą, boją się i pragną z całych sił i z całego serca. Briskin nie ucieka od niewygodnych tematów. Ukazuje m. in. budzący się w Marshallu homoseksualizm, oraz zwierzęce porządanie, którego Clay nie próbuje w sobie zagłuszyć. Książka emanuje brutalnością, seksem, ukazuje człowieka jako kierowanego pierwotnym instynktem zaspokojenia swoich najprymitywniejszych potrzeb. Z drugiej jednak strony, ci sami ludzie wychodzą na ulicę, by walczyć za równość, wolność i tolerancję. Ci sami ludzie nie cofną się przed śmiercią, by ich sny wreszcie się spełniły.

 

Jacqueline Briskin zaprosiła mnie w niesamowitą podróż do przeszłości. Książka otworzyła mi oczy na wiele ważnych spraw. Pozwoliła zastanowić się nad kwestiami związanymi z homoseksualizmem, równością rasową, a także pokazała do czego zdolni są mężczyźni chowający się w zaciszu własnych czterech ścian. Powieść wzruszyła mnie, „obudziła” i zapewniła długie godziny ponurych rozmyślań nad człowieczeństwem i nad dalszymi losami świata. Przecież  „dzieci-kwiaty” nadal żyją. Nadal mogą zmieniać i ulepszać świat. Ludzie, którzy wtedy byli gotowi oddać ostatnią kroplę krwi za odmiennych bliźnich, teraz piastują najwyższe urzędy w największych miastach Ameryki. Jakimi prawami rządzi się młodość? Skąd w nas tyle wiary w lepsze jutro i gdzie ta wiara się podziewa kiedy my stajemy oko w oko z dorosłością?

 

Warto zastanowić się nad tego typu pytaniami. Warto sięgnąć po „Dzieci Kalifornii”, aby poczuć ducha amerykańskich lat 60-tych. Polecam książkę wszystkim idealistom i tym, którzy chcą zmieniać świat. Polecam każdemu, kto poszukuje odpowiedzi na pytania o sens życia, oraz tym, którzy lubią się wzruszać. Książka dostarczy Wam wielu okazji do łez. I będą to łzy powodowane nie tylko smutkiem i radością, znajdziecie również szansę do poczucia odrazy, wstydu, współczucia, zazdrości, a nawet triumfu. Gorąco polecam wszyskim fanom dobrej literatury.

 

„Niewinność zagubiona w deszczu” Eduardo Mendoza 24 sierpnia, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:31 pm
Tags: ,

Wydawnictwo: Znak Literanova

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 136

Eduardo Mendoza, jak głosi informacja na okładce, to wybitny współczesny pisarz hiszpański. Jest laureatem najważniejszej hiszpańskiej nagrody literackiej – Premio Planeta. Te informacje nie zrobiły na mnie większego wrażenie, gdyż już kilka razy miałam okazję rozczarować się tymi najwybitniejszymi. Jednak po lekturze „Niewinności zagubionej w deszczu” znowu odzyskuję wiarę w autorów z najwyższej półki i chylę czoła przed talentem Mendozy.

„Niewinność zagubiona w deszczu” to powieść obyczajowa z elementami romansu, a nawet kryminału. Młoda przeorysza przybywa do małego katalońskiego miasteczka, aby zarządzać klasztorem oraz miejskim szpitalem. Wrodzony talent podsuwa jej tysiące pomysłów, do realizacji których potrzebne są pieniądze. Tak zaczyna się przygoda siostry z bogatym dziedzicem, miejskim lowelasem i zapalonym myśliwym – Augusto Aixelom. Wspólne plany na przemianę szpitala w dom starców doprowadzają parę do namiętnego, lecz przelotnego romansu, który odbija piętno na całym późniejszym życiu siostry Consuelo, nie zmieniając nawet o ksztę wyrachowanego utracjusza.

Myli się ten, kto sądzi, że „Niewinność zagubiona w deszczu” to tylko 130 stron miałkiego romansu.  Moim zdaniem, książkę trzeba traktować jako swoisty przewodnik po psychice przeoryszy, która mimo, że upadła i uległa, dźwiga swój krzyż z podniesioną głową. Przedsiębiorcza i stanowcza na swój sposób, z ogromnym garbem doświadczeń jaki od ów feralnego spotkania nosi na swoim grzbiecie, Consuelo stawia kolejne domy opieki społecznej i kieruje grupą poddanych zakonnic. Przeorysza nie waha się nawet pochylić nad zbójcami, którzy dzięki jej otwartości i miłosierdziu, odkrywają przed zdumioną zakonnicą swoje prawdziwe ja.

Mendoza wykazał się niesamowitym taktem i emocjonalnym zaangażowaniem tworząc tą króciutką powieść. Opowiedział historię siostry, która inspiruje, zmusza do przemyśleń i nawołuje do zastanowienia się nad własnym życiem. Autor, poprzez ukazanie życia młodej zakonnicy, opowiedział historię każdego z nas wskazując upadki i szczęśliwe momenty naszych dni powszednich. Książka zachwyciła mnie prostotą i urzekła tym, że pozwoliła odprowadzić jedną z moich ulubionych bohaterek literackich aż na sam koniec, aż na cmentarz.

Ciekawostką jest fakt, że dialogi, których w książce jest sporo, nie są pisane od nowej linii, ani zaznaczane myślnikami. Czytamy przydługawe zdania i sami zgadujemy który z bohaterów wypowiada daną kwestię. Jest to zabieg ciekawy, który może z początku wprowadza w zakłopotanie, na dłuższą jednak metę pozwala czytać książkę jednym tchem i doskonale orientować się w akcji.

Na pochwałę zasługuje okładka „Niewinności”. Piękne czarno-białe zdjęcie przedstawiające siostrę zakonną wpatrzoną zamyślonym wzrokiem w nieokreśloną przestrzeń połączone z fioletowym niebem doskonale oddaje ducha książki.

Uważam, że każdy kto lubi książki opowiadające o zwykłym życiu i prawdziwych emocjach znajdzie w „Niewinnośći zagubionej w deszczu” coś dla siebie. Ośmielam się nawet wysnuć teorię, że wielu z czyteników będzie mogło odnaleźć własne cechy  ukryte w charakterach wyrazistych, hiszpańskich bohaterów.

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa ZNAK Literanova. Dziękuję.

 

„Cukiernia pod Amorem – Cieślakowie” Małgorzata Gutowska-Adamczyk 22 sierpnia, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:37 am
Tags: ,

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 472

O Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk słyszał każdy. Absolwentka warszawskiego Wydziału Wiedzy o Teatrze na obecnej Akademii Teatralnej podbiła serca tylu Polek, że chyba każda z nas zna choćby ze słyszenia tę drobną postać z niezwykle lekkim piórem. Gutowska-Adamczyk jest z resztą kojarzona nie tylko przez panie w średnim lub starszym wieku. Autorka dzięki swoim porywającym powiesiom zaskarbiła sobie również szacunek młodzieży. Do jej najbardziej znanych dzieł należą „Niebieskie nitki”, czy „Mariola, moje krople”,  a także rewelacyjna trzytomowa seria „Cukiernia pod Amorem”.

Drugi tom serii nosi tytuł „Cieślakowie” i podobnie jak pierwszy, wiedzie nas przez tajemnice i zakręty losu pewnej rodziny. Akcja „Cieślaków”, podobnie jak ta z tomu pierwszego, rozgałęzia się pomiędzy wydarzeniami  z 1995 roku, oraz dziejami rodziny Zajezierskich, Cieślaków i Connorów pomiędzy latami 1890, a 1939. Z pozoru nie mające ze sobą wiele wspólnego strzępy wydarzeń, w tomie drugim zaczynają tworzyć pewną całość. Marianna Blatko wyjeżdza do Ameryki i wychodzi za mąż. Kinga Toroszyn wychowuje niesforną córkę, Grażynę, z której wyrasta międzynarodowa gwiazda filmu i kabaretu.  Hrabia Tomasz i Adrianna Zajezierscy skazują się na tułaczkę, aby ratować własne życia przed szalejącą wojną. Ich jedyny syn, Paweł, rozpoczyna  duchową karierę, która zawiedzie go aż do Rzymu i mianuje tamtejszym biskupem. Z upływem powieściowych lat przyjdzie nam również przeżyć śmierć wielu bohaterów „Cukierni pod Amorem”: Adrianny Zajezierskiej, Kingi Toroszyn, Marianny i jej brata Jacka Blatko, czy irlandzkiego męża Marianny, Iry Connor.

Na szczególny podziw zasługuje wątek poświęcony Grażynie Toroszyn, która z upartej córki i nieznośnej uczennicy przeradza się w piękną aktorkę Ginę Weylen. Spora część książki opowiada historię niesamowitej miłości jaką Gina obdarzyła ojca swojej przyjaciółki, Mili, a także ich późniejsze wspólne życie. Autorka kreuje Ginę na kobietę zdecydowaną, twardą, a z drugiej strony czułą i kruchą, wyrachowaną kochankę, a jednocześnie umiejącą zatrzymać się na chwilę i wyciągnąć pomocną dłoń. Życie Giny niesie za sobą przesłanie, iż nigdy nie należy się poddawać i, że w każdej beznadziejnej sytuacji trzeba do upadłego szukać pozytywnych odniesień.

Genialne kreowanie postaci to cecha charakterystyczna Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Nie tylko Gina jest wyrazista. Każdy z bohaterów posiada swój własny styl, swoje cechy rozpoznawcze, swój ulubiony ton i zwyczaje. Niesamowitym jest jak autorka potrafi zmieniać bohaterów na przestrzeni lat, zachowując ich wiarygodność i wyjątkowość. Czytając książkę ma się wrażenie, że Gutowska zna każdego z nich osobiście, przyjaźni się z jednymi, zaledwie tolerując innych.

Także piękny język powieści nie może pozostać bez komentarza. Kartki uciekają pod palcami, podczas gdy my dosłownie zatapiamy się w lekturze. Doskonale dobrane słownictwo  sprawia, że czytelnik czuje się uczestnikiem każdego z wydarzeń przestawionych w powieści.

Jeśli miałabym porównać dwa pierwsze tomy serii, powiedziałabym, że ten drugi wypada korzystniej. „Zajezierskim” zarzucałam to, iż nie zamykają żadnej sprawy, nie ujawniają żadnej tajemnicy. Odkładając książkę miałam poczucie niedosytu, który oczywiście popchnął mnie błyskawicznie do tomu drugiego.  „Cieślakowie” są równie zamknięci na gotowe odpowiedzi co tom pierwszy, ale czuć w powietrzu, że akcja zbliża się ku końcowi. Zetknięcie się obu równoległych płaszczyzn wisi w powietrzu, a bohaterowie występujący w części poświęconej latom 90-tym XX wieku dobrze już kojarzą to co działo się 50 lat wcześciej, czytelnik pozostaje więc z mnóstwem przypuszczeń i nie może się doczekać „Hryciów”, czyli tomu trzeciego.

Książkę „Cukiernia pod amorem – Cieślakowie” polecam wszystkim miłośnikom Zajezierzyc i Gutowa. Mogę poręczyć, że nikt kto zauroczył się pierwszym tomem nie będzie rozczarowany. Ponadto zachęcam do przeczytania tych, którzy uwielbiają klimaty przedwojennej Warszawy, Ameryki za czasów prohibicji, czy wojennych tułaczek. Doradzam

jednak zapoznanie się z pierwszym tomem przed sięgnięciem po „Cieślaków”.