poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

New York, New York 30 Maj, 2011

Filed under: na marginesie — finkaa @ 11:58 am
Tags:

Miałam to napisać dopiero jutro, ale nie wytrzymałam… Chciałam Was zachęcić do zapoznania się ze swoistym przewodnikiem po literaturze poświęconej Nowemu Jorkowi, który stworzyłam za pozwoleniem i namową Długopisarki, oraz z pomocą Przemka, a który dostępny jest na kanapowym blogu.

Oto wstęp do mojego przewodnika:

Nowy Jork to miasto żyjące 24 godziny na dobę przez wszystkie dni w roku. Nic więc dziwnego, że nikt nie potrafi koło niego przejść obojętnie. Także my, Kanapowicze, lubimy (a może nawet kochamy) Nowy Jork. Myślę, że wielu z nas chciałoby choć na chwilę przenieść się do tego zaczarowanego świata rozrywki, mody i zróżnicowania kulturowego. Motywy naszej miłości do Nowego Jorku są przeróżne. Od ekskluzywnych zakupów, poprzez nocne życie, aż do Central Parku i cudownej mentalności Amerykanów. 

Jeśli macie ochotę na całość, zapraszam tutaj.

Pozdrawiam, finkaa

 

„Świat według Narnii” Jonathan Rogers 29 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 9:31 am
Tags: ,

Świat według Narnii – Jonathan Rogers

 Wydawnictwo: Św. Wojciech

Rok wydania:2011

Ilość stron:232

O Jonathanie Rogersie w Internecie nie znajdziecie zbyt wiele. Na okładce „Świata według Narnii” jest tylko krótki wpis, że jest on literaturoznawcą specjalizującym się w XVII-wiecznej poezji angielskiej, ale to wystarczy żeby przekonać mnie, że naprawdę wiedział o czym pisał tworząc tą książkę.

C.S. Lewis to postać dla mnie magiczna. Zapoznawanie się z jego twórczością rozpoczęłam nietypowo, bo od biografii „C.S. Lewis – Chłopiec, który spisał dzieje Narnii”. Pamiętam, że odkładając tę książkę, byłam tak zafascynowana złożonością jego postaci, że bez namysłu sięgnęłam po Narnię – w oryginale, żeby jeszcze lepiej zrozumieć autora.
„Świat według Narnii” to podzielony na siedem części, krótki przewodnik po chrześcijańskim znaczeniu siedmiu narnijskich kronik. Po przeczytaniu dwóch pierwszych części wiedziałam już, że robię błąd czytając całą książkę „od dechy do dechy”. To nie ten rodzaj literatury, który połyka się jednym głębszym oddechem. Nad tą książką trzeba posiedzieć, pomyśleć, po każdym rozdziale trzeba głęboko się zastanowić i zrobić kilka stron notatek żeby spokojnie przejść dalej.

Każdy rozdział „Świata według Narnii” przybliża nam jedną z kronik. Pierwszy zapoznaje nas z symboliką „Lwa, Czarownicy i starej szafy”, ostatni zaś przybliża prawdziwe motywy i znaczenie „Ostatniej bitwy”. I tutaj pojawia się kolejna moja wskazówka. To nie jest książka dla tych, którzy nie czytali „Opowieści z Narnii”. Dlaczego? Otóż, przeczytałam trzy spośród siedmiu opowieści i na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że znacznie łatwiej czytało mi się rozdziały poświęcone temu, co znam. Owszem, Rogers nakreśla fabułę każdej z opowieści, ale robi to w tak chaotyczny sposób, że właściwie nic nam jego zdania nie mówią. Nagle pojawiają się imiona postaci, których w ogóle nie znamy, miejsca, których nie możemy zlokalizować oraz wydarzenia, które nijako mają się do całości. Tylko przeczytanie kronik ratuje nas przed zagubieniem się w gmatwaninie faktów i niekoniecznie połączonych ze sobą zdarzeń. Dopiero kiedy autor przechodzi do teologicznej części każdego z rozdziałów, nawet bez czytania dzieła Lewisa potrafimy się odnaleźć. Tekst jest naszpikowany cytatami z Biblii i porównaniami do świętych. Jasno możemy dostrzec mistrzostwo twórcy Narnii i drugie dno jakie ukrył w tej magicznej krainie. Właśnie za tą drugą część, tą duchową, podziwiam Rogersa. Autor wgłębił się w każde słowo Lewisa, odszyfrowując tajny kod jaki został przemycony w kronikach. Do tego udowodnił rozległą wiedzę teologiczną i zamienił suche fakty w ciekawą i inspirującą powieść.
Mimo, że prawie nigdy nie skupiam się na oprawie graficznej książki, gdyż uważam, że treść jest najważniejsza, a cała reszta i tak nie ma znaczenia jeśli słowa wciągają, to tutaj zrobię wyjątek. „Świat według Narnii” jest po prostu piękny. Niesamowity kolor okładki koi zmysł wzroku, a zarazem zachęca do otwarcia książki i odkrycia jej tajemnicy. Litery są duże, zaskakująco duże, jak na książkę tego typu. Czcionka tytułów rozdziałów i cyfr jest iście bajeczna. To naprawdę jedna z lepiej, o ile nie najlepiej, wydana pozycja jaką miałam kiedykolwiek w rękach.

Książkę polecam osobom dorosłym, które zapoznane są już z Dziejami Narnii, a chciałyby doszukać się w nich drugiego znaczenia. Polecam ją również tym , którzy kochają Lewisa i po raz kolejny chcą się przekonać o niezwykłości tego sympatycznego Anglika.
Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzyjny od nakanapie.pl. Dziękuję 🙂

 

Jak bardzo potrafisz nabrudzić? – konkurs 21 Maj, 2011

Filed under: na marginesie — finkaa @ 11:36 am

Książki amerykańskiej pisarki Charlaine Harris sprzedały się na świecie w kilkunastu milionach egzemplarzy. To pierwsza autorka, której siedem książek równocześnie znalazło się na liście bestsellerów „New York Timesa”.

20 maja swoją premierę miała seria kryminalna Charlaine Harris, której bohaterką jest Lily Bard – sprzątaczka, wielbicielka siłowni i karate, która rozwiązuje zagadki kryminalne.

Z tej okazji wydawnictwo ZNAK postanowiło zorganizować nietypowy konkurs.

 

Jak bardzo potrafisz nabrudzić?

Masz bałagan? Zrób zdjęcie! My zrobimy porządek! Twój pokój będzie czysty jak łza!

Jeśli mieszkasz w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu lub Lublinie i nie lubisz sprzątać, mamy dla Ciebie idealną propozycję!

1. Sfotografuj swój bałagan.

2. Opowiedz o konkursie znajomym, którzy mają już dość tego, że w twoim pokoju nie widać podłogi spod sterty śmieci i że bezpieczniej jest przyjść do Ciebie z własnymi sztućcami.

3. Zdobądź jak najwięcej głosów.

4. Wygraj!

5. Rozsiądź się wygodnie, a nasza ekipa posprząta za Ciebie!

Aby wziąć udział w konkursie, należy zarejestrować się na stronie www.lilybard.pl .

 

„Ja, Ozzy” Ozzy Osbourne 18 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:45 pm
Tags: , ,

Wydawnictwo: Telbim

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 402

Już wiem, że trudno mi będzie napisać dobrą recenzję tej książki. Przyczyna? Rzadko co robi na mnie tak potężne wrażenie, że nie potrafię tego opisać. Ozzy namieszał mi w głowie swoją szczerością, dobrocią i totalną prostotą.

Ale od początku… Samego Ozzy’iego Osbourne’a nie trzeba nikomu przedstawiać. Niesamowity ojciec światowego rock’n’rolla. Wieloletni frontman kultowej kapeli Black Sabbath. Gwiazda sitcomu The Osbournes emitowanego przez MTV. Odgryzacz głów nietoperzy i totalny przekręt, który nie cofnie się przed niczym żeby zaskoczyć publiczność. Książe Ciemności oskarżany często o nawoływanie młodzieży do samobójstw i przekazywanie treści antyreligijnych.

Mogłabym tak pisać i pisać, ale po co ucierać powtarzane przez lata slogany? Ozzy Osbourne jaki jawi nam się z książki „Ja Ozzy” nie przeczy temu co powyżej, ale nadaje słowom i wydarzeniom nowy kształt. Krok po kroku prowadzi czytelnika przez swoje życie, nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach. Zaczyna w małej angielskiej mieścinie, przechodzi przez wszystkie stadia upodlenia od pracy w rzeźni, więzienia, próby morderstwa kończąc jako multimilioner z podniesioną głową, cudowną rodziną i niezachwianą hierarchią wartości.

Z reguły nie wierzę ludziom, którzy piszą autobiografie. Wydaje mi się, że przemawia przez nich chęć wybielenia się przed tłumem, który chce czytać tylko wesołe historyjki z życia swoich idoli. Ozzy’iemu nie uwierzyłam tylko w jednej kwestii. Na początku swojej książki zaznaczył, że jest słabo wykształcony, ledwo czyta i pisze. Dla mnie to wierutna bzdura, bo jeśli Ozzy naprawdę napisał tą książkę tylko z niewielką pomocą asystenta, to jest jednym z moich ulubionych i najbardziej utalentowanych pisarzy. Razem z nim przeszłam przez 62 lata jego życia z zapartym tchem, dosłownie czując smród jego rzygów, dusząc jego żonę i z trudem przeżywając męki kolejnych odwyków.

Po prostu niesamowitym jest fakt, że absolutnie nie mam się do czego doczepić. Osbourne jest wspaniale taktowny. Wspomina o rzeczach, o których należało wspomineć, nie wydawając osądów, nie podważając niczyjego zdania, szanując uczucia innych. Ozzy jest dla mnie niedoścignionym przykładem osoby, która ma nadprzyrodzoną siłę i, co najważniejsze, ochotę by tą siłę dzielić z innymi. Jeśli macie problem w pracy, domu, gdziekolwiek, gotowe rozwiązanie znajdziecie w „Ja, Ozzy”. Przynajmniej tak to zadziałało u mnie. Po odłożeniu książki długo nie mogłam zasnąć. Zrozumiałam, że to nad czym uganiamy się co dnia nie ma większego znaczenia, a to co liczy się naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. Po zamknięciu oczu widziałam sceny z życia Ozzy’iego, tym wyraźniej, że książka wzbogacona jest mnóstwem zdjęć.

Ostatni akapit mojej bezładnej paplaniny chciałabym poświęcić panu Dariuszowi Kopocińskiemu – osobie, która przełożyła to arcydzieło. Jako anglistka mogę śmiało powiedzieć, że było to nie lada wyzwanie. Język Ozzy’iego to niezwykła mieszanina slangu, wulgaryzmów, neologizmów, a niekiedy miałam nawet wrażenie, że archaizmów. Z takiej mieszanki wybuchowej mogła wyjść niezła kicha. Pan Dariusz, natomiast, był tak kreatywny  jeśli chodzi o najdziwniejsze nawet formy brzydkich słów, że książkę czyta się fantastycznie. Wiem, że dziwnym może wydawać się fakt, że książka zawierająca słowa wulgarne czyta się świetnie, ale przekonacie się o czym piszę kiedy sami po nią sięgniecie. Pozostaje mi tylko zachęcić Was do lektury i powiedzieć: być może do zobaczenia na sierpniowym koncercie Księcia Ozzy’iego w Gdańsku.

 

„Oskar i Pani Róża” Eric-Emmanuel Schmitt 13 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:21 am
Tags:

Wydawnictwo: Znak

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 80

Eric-Emmanuel Schmitt to autor powszechnie znany i szanowany. Urodził się we Francji, w 1960 roku. Niezwykle utalentowany i bardzo dobrze wykształcony zaczynał karierę jako nauczyciel akademicki. Szybko go to jednak znudziło i postanowił zostać pisarzem. Jego głównym zainteresowaniem okazał się teart. Tworzył sztuki, które do dziś są wystawiane na deskach teatrów na całym świecie.  Teatr to jednak nie wszystko. W 2002 roku Schmitt stworzył jedną ze swoich książek, chyba najbardziej znaną – „Oskar i Pani Róża”.

Wiem, że książka ta jest powszechnie uznawana za niezwykłe dzieło, porównywana do „Małego Księcia” i czytana namiętnie od deski do deski. Nie mniej jednak nie lubię się wzruszać, nie lubię kiedy książka zamiast radości przynosi mi smutek, a tutaj niestety nie mogło być inaczej. Dlatego potraktujcie tą recenzję z przymrużeniem oka i może nie kierujcie się nią podejmując decyzję czy przeczytać historię Oskara czy też nie.

Oskar to chłopiec chorujący na białaczkę. Mieszka w szpitalu, a rodzice i lekarze panicznie boją się jego choroby i tego, że nie można jej uleczyć. Wszystko wokół Oskara gaśnie. Wszystko oprócza Pani Róży, a właściwie Cioci Róży – wolontariuszki, która związała się niesamowitą więzią właśnie z tym pacjentem. Kiedy diagnoza jest już beznadziejna, a Oskarowi pozostaje dosłownie kilka dni życia, Ciocia Róża wymyśla zabawę, w której to Oskar ma udawać, że w ciągu 24 godzin przeżywa 10 lat. I tak, wraz z Oskarem, w ekspresowym tempie doświadczamy jego dzieciństwa, męczarni związanej z dorastaniem, pierwszego pocałunku, małżeństwa z pacjentką jego szpitala  i innych życiowych trudów. Oskar umiera w wieku około 100 lat (czyli w rzeczywistości po 10 dniach od rozpooczęcia zabawy), ale dzięki interwencji Cioci Róży, jego rodzice i on sam są z tym faktem pogodzeni. Nie ma rozpaczy i histerii. Jest tylko spokój i akceptacja woli Bożej.

Musicie wiedzieć, że Bóg jest niezwykle ważną postacią w tej opowiastce, gdyż Ciocia Róża zachęciła Oskara, by w tych ostatnich dniach usilnie Boga szukał  poprzez pistanie listów, których adresatem jest sam Wszechmogący.

Chwilami nawet zabawka, powiastka niesie ze sobą wielkie przesłanie. Przesłanie o nadziei, miłości i wierze. Oskar – chłopiec, który ma nie więcej niż  10, może 12 lat i absolutnie nie powiniem żegnać się z tym światem – robi to z takim spokojem, że czytelnik niejako musi zetkąć się z pytaniami o sens życia, o sens kłótni, zabiegania o dobra materialne i o wartość pieniądza. Czy to wszytko ma znaczenie o obliczu końca, który czeka każdego?

Postać Pani Róży dodaje książce filozoficznego znaczenia. Staruszka, która snuje powieści o wielkich zapaśniczkach, podając się za jedną z nich, tworzy baśń o tym, że w obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi, wszyscy możemy mieć tą samą siłę i  nadzieję. To dzięki Cioci Róży, Oskar odchodzi w ramiona Pana Boga z podniesioną głową.

Oczywiście, nie muszę dodacać, że jeśli chodzi o prostotę i zwięzłość języka, Schmitt to mistrz. Książka jest chudziutka, dosłownie na godzinę czytania i naście godzin spojrzenia utkwionego w jeden punkt i głowy pełnej najróżniejszych przemyśleń.

Jeśli jednak zapytacie mnie o zdanie na temat „Oskara i Pani Róży” to powiem, że nie chciałabym nigdy więcej natknąć się na podobną tematykę. Moja natura każe mi bezustannie kłócić się z rzeczywistością i nie potrafię zaakceptować losu Oskara. Bezustannie napełnia mnie on smutkiem i  poczuciem bezsilności wobec tego co nieznane.

 

„Nie dla mięczaków” Monika Szwaja 6 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:56 am
Tags: ,

Wydawnictwo: Empik

Rok wydania: 2011

Ilość stron: 96

Pani Monika Szwaja to osoba nader barwna i ciekawa. Jak wyczytałam na jej stronie internetowej, kobieta zapracowana z mnóstwem „szajb”. Na całe szczęście oprócz szajby psiarskiej, górskiej czy lotniczej jest również ta literacka, dzięki której do moich rąk trafiła książka „Nie dla mięczaków”. Tak jak już wcześniej wspominałam jest to podarek od Empiku z okazji tegorocznego Tygodnia Książki i chwała Empikowi za ten szczodry podarunek, bo inaczej na panią Monikę pewnie bym się nie natknęła jeszcze jakiś czas.

Otóż, na pierwszej stronie widnieje napis: „Historia krótkiej wolności Piotra V.” i ani słowa więcej. Czego tu się spodziewać? Gdyby nie fakt, że miałam ochote na coś szybkiego i króciutkiego chyba pomarańczowa książeczka ciągle nietknięta leżałaby sobie na półce i czekała na swoją kolej. Bardzo jednak dobrze, że tak się stało, bo „Nie dla mięczaków” okazało się bardzo przyjemną lekturą. Piotr V. to znaczy Voigt właśnie  rozwiódł się ze swoją niezwykle jędzowatą żoną. Wracając z rozprawy, pogwizdując i podskakując radośnie nie mógł wręcz nacieszyć się pustką jaka pierwszy raz od bardzo długiego czasu zagościła w jego umyśle – Piotr po raz pierwszy od dawna po prostu nie miał zmartwień. Spokój ten nie trwał jednak długo. Na spacerze, który sobie uciął spotkał bowiem pewną Szarą Myszkę – kobietę niepozorną, ale zdającą się być pełną optymizmu i otwartą osóbką.  Szara Myszka tak wpłynęła na Piotra, że z miejsca zrezygnował z podtrzymywania pustki w głowie. Jednak czy jednostronne zauroczenie przerodzi się w coś więcej? Dobra, załóżmy, że tak… Ale co Szara Myszka powie na pókającego do Piotra drzwi 17-stolatka, który raz, że chce koniecznie zamieszkać u Piotra, a dwa, że nie przyjeżdza sam? Jaki sekret kryje Szara Myszka w murach własnego mieszkania i czy Piotr nie wysiądzie po tym jak go odkryje?

To wszystko oraz wiele innych przezabawnych zwrotów akcji znajdziecie na przestrzeni niecałych stu stron opowiadania. Opowiadania, które niedość, że napisane przezabawnym, lekkim językiem to jeszcze wzruszające, ukazujące problemy każdego z nas i dające do myślenia. Bo wyobraźcie sobie, że tacy Piotrzy i Szare Myszki, ni stąd ni zowąd przeradzające się w zgrabne Majki, mijają nas codzień na ulicach lub siadają koło nas w autobusach.

„Nie dla mięczaków”  to niezwykle optymistyczna książka, która przywodzi na myśl same miłe wspomnienia. Pani Monika świetnie poradziła sobie z opisaniem zwykłych ludzi i ich przypadłości w iście mistrzowski sposób. Trzymając w ręcę pomarańczową książeczkę nie sposób nie uśmiechnąć się od czasu do czasu i nie pomyśleć: „skąd ja to znam…”. Wydaje mi się, że zamysłem pani Moniki było napisanie książki dla każdego i dlatego ja również polecam ją każdemu, kto choć na chwilę chce przenieść się z bohaterami w świat radości, toleracji i wzajemnej miłości.

 

„Domisie i okulary” Regina Sawicka, Gerard Sawicki 3 Maj, 2011

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:27 pm
Tags: ,

Wydawnictwo: Debit

Rok wydania: 2008

Ilość stron: 24

Domisie to program telewizyjny emitowany niegdyś przez TVP 1. Przyznaję, że nigdy nie widziałam i nawet nie miałam pojęcia o istnieniu Domisi aż do tegorocznej Wielkanocy kiedy to moja siostrzenica dostała od Zająca książkę „Domisie i okulary” – niepozorną, chudziutką książęczkę, dzieło twórców jedynkowych Domisi tym razem w papierowej formie. Wczoraj ów książka wpadła mi w ręce i muszę przyznać, że nie rozczarowałam się.

Pewnego razu Eryk, jeden z tytułowych Domisi, przynosi do swoich kolegów mapę Domisiowej Krainy. Mapa przepięknie kolorowa podoba się wszystkim oprócz Podusi, która narzeka, żę literki są za małe. Domisie szybko pojmują, że Podusi potrzebne są okulary, a z początku rozbawiony Eryk szybko zostaje utemperowny przez przyjaciół i pojmuje, że w zasadzie nie ma się z czego śmiać. Podobny problem co Podusia ma także Ślimak, który zamierza pobawić się z Domisiami w podchody, ale nie jest w stanie dostrzec porozkładanych na trasach strzałek…

Mimo, że dysponuję tylko książeczką z numerem 2, zdążyłam się zorientować, że każda część opowiada inną historię i nieznajomość pierwszej nie utrudnia odbioru kolejnych części.  Po przeczytaniu wesołej historyjki odkryłam, że to ciągle nie wszystko i temat oczu jest kontynuowany poprzez krótką bajkę o tym jak Kret Kleofas zgubił okulary, a następnie przez krótki reportaż o tym jak widzą m. in. owady, sowy czy koty. Na samym końcu książeczki jest mały bonus. Niestety, tutaj brak pierwszej części ma znaczenie, gdyż tylko kolekcjonując wszystkie cztery książeczki dzieci mogą złożyć elementy z ostatnich dwóch stron każdej z nich i otrzymać piękną makietę Domisiowej Krainy.

Wesoła historyjka spisana jest na 24 kolorowych stronach z wielkimi ilustracjami, co sprawia, że nawet trzy-, czterolatki z pewnością są w stanie z zainteresowaniem wytrzymać do końca. Morał płynący z bajeczki  dodatkowo wpływają na zaiteresowanie i rozszerzenie horyzontów najmłodszych.

Gorąco polecam nie tylko dzieciom w okularkach, ale także tym, które na codzień obcują z rówieśnikami borykającymi się z tym problemem. Dodatkowo polecam również wszystkim rodzicom, którzy wiedzą, że ich pociechy oglądały z zainteresowaniem jedynkowe Domisie 🙂