poduszkowietz

"Niczego nie daje zapadanie się w marzenia i zapominanie o życiu." – Czyżby?…

„Pan Przypadek i korpoludki” Jacek Getner 5 grudnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 10:07 am
Tags: ,

pa

Wydawnictwo: Zakładka

Rok wydania:2014

Ilość stron: 231

Kolejny raz przyszło mi się zmierzyć z twórczością Jacka Getnera – scenarzysty, dramaturga, oraz autora przygód Jacka Przypadka, rodzimego detektywa. To już trzecia część perypetii pana Przypadka. Tym razem detektyw tropi niegodziwców z wielkich warszawskich korporacji.

„Pan Przypadek i korpoludki” to zbiór trzech historii połączonych wspólnym mianownikiem ogromnych firm, w których pracują, lub marzą by pracować głodni pieniędzy i chwały młodzi ludzie. Pierwsza opowieść pt. „Morderstwo w Orient Espresso” to zakończona sukcesem próba Przypadka, aby znaleźć mordercę dobrze sytuowanego bankowca. Pewnego dnia denata znajduje kelner jednej z modnych, warszawskich restauracji. Dziwnym trafem, podejrzani są dwaj klienci-dyrektorzy, oraz właśnie ów kelner. Kolejna przygoda detektywa dotyczy dość trywialnej pozornie sprawy. Kto w wielkiej korporacji tytoniowej Super Tobacco śmiał wypalić papierosa marki King Nicotine? Wywiązuje się z tego pytania klasyczna zagadka „zamkniętego pokoju”. Podejrzani są wszyscy pracownicy korzystający z palarni w Super Tobacco. W grę wchodzi utrata twarzy i pewnie stołka. W tle widnieją transfery między dwoma korporacjami. Jednym słowem, jest się o co bić. „Moralność pana Julskiego” to moim zdaniem najbardziej zabawna historia. Tytułowy pan Julski to teoretycznie człowiek na wysokim stanowisku. Czy aby na pewno? Czy zastanawialiście się do czego jest zdolny pracownik, aby przekonać opinię publiczną, że nadal powodzi mu się tak dobrze, jak wtedy kiedy był u szczytu sławy? I co może zrobić ojciec własnemu dziecku, aby i to trzymało do końca fason?

Jak zwykle w powieściach Jacka Getnera, oprócz nowych bohaterów, pojawiają się wątki stałe. W trzeciej części przygód Jacka Przypadka znowu spotykamy Szołtysika wraz z jego narcyzmem, Anię z jej nieutulonymi problemami sercowymi, a także przypatrujemy się głównemu bohaterowi i jego nowej, zaskakującej współlokatorce. Wraz z Błażejem próbujemy na nowo odnaleźć sens życia.

Książka obfituje w zabawne zwroty akcji. Napisana jest lekkim piórem i nie sposób przestać się uśmiechać nad lekturą. To chyba wszystkie składniki przepisu na lekkostrawną, podnoszącą na duchu lekturę zimową.

Tę część, podobnie jak dwie poprzednie, polecam pod choinkę. Właściwie nie ma ograniczeń wiekowych, ani płciowych. Adresowana jest do wszystkich, którzy mają dystans do życia i lubią wesołe perypetie z wątkiem lekko kryminalny w tle.

Książkę otrzymałam do recenzji od Autora. Dziękuję.

 

„Morderstwo na mokradłach” Sasza Hady 11 października, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:36 pm
Tags: , ,

mor Wydawnictwo: Oficynka

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 381

Sasza Hady to pseudonim Aleksandry Motyki, młodej polskiej pisarki, która swoim lekkim piórem i niezwykłym poczuciem humoru mogłaby zawstydzić nie jednego literata ze sporym doświadczeniem. Skąd ta pewność w mojej ocenie? Jestem świeżo po lekturze „Morderstwa na mokradłach” – debiutu autorki. Właśnie przed chwilą wyczytałam też, że jest już na rynku kontynuacja przygód Alfreda Bendelina. I całe szczęście, bo już się martwiłam, że na tym koniec.

Ale powoli do rzeczy. Zacznijmy może od tego, że Alfred Bendelin w ogóle nie istnieje. Wyobraźcie sobie sytuację, w której Wasz przyjaciel-pisarz używa Waszego adresu, aby osadzić w Waszym domu głównego bohatera swojej powieści kryminalnej. To właśnie spotkało niewypowiedzianego pechowca Nicholasa Jonesa, któremu z tego powodu wielu ludzi nie chciało uwierzyć w prawdziwą tożsamość. Tym sposobem Nicholas zostaje zmuszony do przyjęcia „oferty nie do odrzucenia” – rozwiązania zagadki kryminalnej na malowniczej angielskiej prowincji. Helen Bradbury to kobieta z klasą, której po prostu się nie odmawia. I na nieszczęście Jonesa to właśnie ona pod wpływem bestsellera wtargnie do mieszkania z lektury w poszukiwaniu Bendelina i zleci nieszczęśnikowi rozwiązanie zagadki znalezienia odpowiedzi na pytanie kto stoi za martwą głową w spiżarni dystyngowanej zleceniodawczyni.

Jako, że Jones nie ma pojęcia jak się zabrać za spawę, wpada na pomysł powołania asystenta, który o morderstwach wie nieco więcej. Tym sposobem flegmatyczny Nicholas Jones, oraz jego przyjaciel-pisarz o nieodpartym uroku ruszają do Little Fenn, aby odnaleźć mordercę… A tam, jak na maleńkiej angielskiej prowincji, płynie sielskie życie. Wszyscy są przesympatyczni, przyjaźnie do siebie nastawieni. Każdy wie o drugim praktycznie wszystko i nikomu się w głowie nie mieści, żeby morderstwa dopuścił się sąsiad. Co poczną Nicholas i uroczy Rupert? Oczywiśnie doskonale odnajdą się na wsi, zasmakują specjałów wszystkich starszych pań z okolicy, odpoczną podziwiając prześliczne krajobrazy i zaprzyjaźnią się ze wszystkimi dziećmi biegającymi po wiejskich dróżkach. Tylko jak to się ma do prawdziwego celu ich podróży?

Tak jak pierwszą książką, przy której płakałam prawdziwymi łzami był „Harry Potter”, tak pierwszą powieścią, przy której bolał mnie brzuch od śmiechu było „Morderstwo na mokradłach”. Spodziewałam się po przychylnych recenzjach, że książka będzie dobra, lecz to co otrzymałam przeszło moje pozytywne oczekiwania. Autorka po prostu rzuca na kolana świetnym stylem, błyskotliwymi dialogami, zabawą z językiem i konwenansami. Świetnie odzwierciedla życie prowincjonalnej Anglii, jednocześnie szokując bohaterów, jak również odbiorców motywem homoseksualnym. O zakończeniu nawet nie wspomnę. Gwarantuję, że nie zorientujecie się co tak naprawdę stało się w LIttle Fenn aż do samego końca.

Reasumując, dostałam o 100% więcej, niż oczekiwałam. Myślę, że Saszę Hady już można nazwać jedną z lepszych pisarek w kraju. Nie mogę się doczekać kiedy dopadnę „Trupa z Nottingham”, w którym to Bendelin rozwiązuje kolejną zagadkę. Polecam „Morderstwo na mokradłach” nie tylko miłośnikom kryminału. Książka nie jest przesadnie straszna, więc mogą ją czytać dosłownie wszyscy, którzy mają ochotę nieźle się pośmiać.

 

„Rezydencja” Krzysztof Bielecki 31 sierpnia, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 7:21 pm
Tags:

rezydWydawnictwo: Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości

Ilość stron: 153

Rok wydania: 2014

 

 

„Rezydencja” to czwarta książka Krzysztofa Bieleckiego, którą miałam przyjemność przeczytać. Wiecie pewnie doskonale, że jest to autor niezwykle oryginalny, obok którego nie można przejść obojętnie. Albo się jego powieści trawi i podziwia, albo delikatnie mówiąc dostaje się zawrotu głowy i odrzuca z niesmakiem. Do tej pory twórczość Bieleckiego traktowałam z delikatną rezerwą. Wyczuwałam, że jest to kompletny odjazd, ale nie wiedziałam do końca czy to dobrze czy źle. Po przeczytaniu „Rezydencji” jestem zdecydowana. Bardzo i bezsprzecznie mi się podobało.

 

 

Główny bohater T. ma dwa problemy. Po pierwsze dziwna, czarna plama w jego mieszkaniu, która robi się większa i większa. Jako, że to mieszkanie w bloku, T. przygląda się tej przykrej sprawie wraz ze swoim sąsiadem. Razem ze staruszkiem zasiadają od czasu do czasu przy buteleczce alkoholu i T. pozwala swojemu kompanowi snuć niestworzoną historię o dalekich podróżach, oraz pewnym bardzo tajemniczym zwierzęciu… Drugi wątek to problem siostry T., która jest artystką performatywną zajmującą się zjadaniem niestandardowych rzeczy, np. taśmy magnetofonowej, czy też grzybów powstających na ścianach zawilgoconych pomieszczeń (tak, tak, ten kto czytał już Bieleckiego w ogóle nie przejawia w tym momencie zdziwienia). Siostra ma niemały problem, gdyż za sprawą sympatycznego kolegi dowiaduje się, że jest jedną z trzech kropek. O co chodzi? Faceci na całym świecie tatuują sobie na nadgarstkach trzy kropki. Oznacza to, że preferują czterokąty – jedna atrakcyjna, druga lubieżna, trzecia inteligentka plus wytatuowany koleś. Co, oprócz osoby T., łączy oba te wątki?

 

 

Powiedziałabym, że pierwszy raz zrozumiałam całą powieść Bieleckiego. Przy poprzednich książkach tylko niektóre wątki były dla mnie jasne i zakończone, reszta się urywała, albo była tak zagmatwana, że mimo wracania ciągle do tych samych stron, nie mogłam zrozumieć co właściwie się stało. „Rezydencja”, mimo, że nieprzewidywalna, surrealistyczna i zwariowana, jest w końcu zrozumiała. Ma początek i koniec. Nie pozostawia poczucia niedokończonej sprawy. Uważam to za niesamowicie duży plus. Oprócz tego, jest napisana charakterystycznym dla autora, enigmatycznym językiem. Jest podzielona na wiele krótkich rozdziałów, jest tajemnicza i bywa często ponura. Jednym słowem łączy w sobie wszystkie cechy, które cenię w autorze.

 

 

Z czystym sumieniem polecam „Rezydencję” tym, którzy poszukują świeżego powiewu w literaturze.  Krzysztof Bielecki to właściwie zaprzeczenie klasycznego pisarza. Nie wiem jak podsumować wyczyny tego autora, ale naprawdę spodziewajcie się samych niespodzianek. Polecam na nudne jesienne wieczory. Albo może na jeden wieczór, bo lektura dość krótka, aczkolwiek bardzo intensywna.

 

 

Książkę otrzymałam do recenzji od Autora. Dziękuję!

 

 

 

„Pokochać siebie i zacząć żyć inaczej” Anna Dodziuk 27 lipca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 8:29 pm
Tags: , ,

pokochac siebie Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Rok wydania: 1992

Ilość stron: 125

 

Anna Dodziuk to polska psychoterapeutka urodzona w 1947 roku w Warszawie. Wywodzi się z żydowskiego środowiska, jest związana z „Solidarnością”. Pisywała do „Wysokich obcasów”. Zajmuje się psychoterapią alkoholików i ich dzieci, małżeństw i związków w tarapatach. Mocno wierzy, że każdy z nas jest w stanie zmazać złe płyty, które zostały wgrane w nasze mózgi w dzieciństwie. Bardzo mnie to podnosi na duchu.

 

Książka „Pokochać siebie i zacząć żyć inaczej” bardzo mi się spodobała ze względu na tytuł. Od lat walczę z niską samooceną i pomyślałam, że to coś w sam raz dla mnie. Ucieszyłam się niezmiernie kiedy trzymałam książkę w ręce, lecz kiedy przeczytałam kilka pierwszych stron, mój entuzjazm nieco opadł. Otóż, autorka w ogóle nie moralizowała, nie powoływała się na przesadne ilości mądrych naukowców zza oceanu. Jakieś to jej pisanie takie „z życia wzięte było” za bardzo. Lektura bardzo odstawała od poprzednich, których tytuły wskazywały na coś podobnego.  Jednak z biegiem stron, nastąpiła we mnie ogromna metamorfoza. Dosłownie zżyłam się z autorką, stała się ona moją przyjaciółką właśnie przez tą bezpośredniość, którą najpierw miałam za minus.

 

Ale od początku. Jeśli chodzi o treść… W pierwszym rodziale troszeczkę teorii. Co to jest samoocena? Co składa się na autoportret? Po czym ludzie wnioskują, że są „dobrzy”, lub „źli”? Drugi rozdział to poszukiwanie odpowiedzi kto jest winien moich kłopotów i co ja sam mogę zrobić, aby je zmiejszych/zniwelować? Trzeci rozdział, ten najważniejszy, to konkretne techniki wymazywania płyt, o  których napisałam już we wstępie. To co działo się w naszym wczesnym dzieciństwie to nic innego jak nagrywanie płyt. Kiedy pokazywaliśmy mamie dwa klocki ułożone krzywo na sobie i przyczeliśmy „Mamo, zamek” jej reakcja utarła się w nas na całe życie. Jeśli mama klaskała to na naszej płycie nagrało się, że jesteśmy wspaniali. Jeśli mama nie miała czasu, albo marudziła, że klocki stoją krzywo, nagrało nam się, że nie jesteśmy warci niczyjej uwagi, albo, że jesteśmy do niczego. Jak walczyć z nagraniami na naszych płytach? AFIRMACJE. Wspominałam już o nich przy okazji publikacji Luice L. Hay. Teraz przekonuje do nich Anna Dodziuk. To nie może być przypadek. Od momentu przeczytania tej krótkiej lektury, nie pozwalam sobie już na negatywne myśli. Cały czas jak zaklęta powtarzam „Ja jestem gotowa na wielkie szczęście”. Myślicie, że to bez sensu? Być może. Ale na pewno wszyscy się zgodzimy, że negatywne myśli zatruwają życie. A jaką krzywdę może mi wyrządzić to pozytywne zdanie? Jeśli nie pomoże, na pewno nie zaszkodzi. Oprócz tej metody, autorka proponuje kilka innych. Na koniec autorka opowiada bajkę o „ciepłym i puchatym”, czyli o świecie, w którym ludzie rozdawają dobre słowo.

 

Pełna dobrych pomysłów książka polskiej psychoterapeutki to coś o wiele bardziej wartościowego, niż na początku mi się wydawało. Wszyscy wiemy, że lata 90-te w Polsce nie były zbyt korzystne dla rozwoju nauki, a jednak Anna Dodziuk pisała o sprawach, którymi Luise L. Hay zafascynowała mnie dopiero kilkanaście miesięcy temu. Tu musi być coś na rzeczy. Powtórzę jeszcze raz. Jeśli nie pomoże, na pewno nie zaszkodzi, a ja czuję, że ta książeczka przyniesie przełom w moim życiu. Polecam na wakacyjny ciepły wieczór.

 

„Gaumardżos!” Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller 24 czerwca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 11:50 am
Tags: , ,

gauWydawnictwo: Świat Książki

Ilość stron: 397

Rok wydania: 2014

 

Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller to małżeństwo polskich dziennikarzy od lat zakochanych w Gruzji. Ona publikowała m.in. w „Polityce” i „Wysokich Obcasach”. Pisuje książki, gra w zespole Andy. On głównie znany jako redaktor „Playboya”, ale również jako prowadzący Dzień Dobry TVN. Jego felietony i reportaże wojenne ukazywały się m.in. w „Polityce”, „Newsweeku”. Bardzo kreatywna i mobilna para, która swoje wesele postanowiła wyprawić w Gruzji. Dlaczego? Właśnie o miłości do tego kraju i wywodzącej się z niej decyzji jest ta książka.

 

„Gaumardżos!” czyli „Na zdrowie!” to zbiór opowieści przeróżnych. Nie tylko tych poważnych o politycznych szujach, wojnie, Stalinie i gospodarczej zgniliźnie, która uniemożliwia „europejskie” życie wielu Gruzinom. To przede wszystkim zbiór opowiadań o ludziach, o ich pasjach, miłościach, życiu. Z książki dowiadujemy się z czego słynie Gruzja. Najbardziej charakterystyczną cechą jest chyba tzn. Geogria Maybe Time, czyli przyzwolenie na spóźnianie się o kilka godzin, a niekiedy miałam nawet wrażenie, że doba w tą czy w tą nie robi różnicy. Ponadto, możemy przeżyć prawdziwą gruzińską suprę i wypić toast z gruzińskim tamadą. Supry to wielogodzinne i wielowielodaniowe uczty, które składają się z wielu nawet kilkudziesięciominutowych toastów, wznoszonych przez gospodarza, czyli tamadę. Gruzja to również Stalin. Bo jak mówią mieszkańcy Gori, gdyby w Polsce urodził się jeden z najznamiennitrzych przywódców świata, nawet jeśli byłby mordercą, kochałyby go tłumy.

 

Mimo całej mojej sympatii do chaosu panującego w Gruzji i przyjacielskości emanującej z Gruzinów, najbardziej urzekł mnie reportaż o locie 6833 do Batumi. Dlaczego grupa młodych, inteligentnych ludzi zdecydowała się na niemal pewną śmierć? Czy walka za wolny kraj wymaga aż takich poświęceń? Kto stał za śmiercią „chłopców”? Nie planowałam tak szybko ukończyć książki, ale kiedy odnalazłam pierszą stronę reportażu pt. „6833 do Batumi” wiedziałam już, że nie skończę  dopóki nie poznam całej historii, którą Marcin Meller tak skwapliwie podzielił się z czytelnikiem.

 

Książka to zbiór zabawnych i poważnych, krótszych i dłuższych felietonów-opisów-wspomnień-reportaży, suto nakrapianych pięknymi zdjęciami w większości autorstwa małżeństwa Mellerów.

 

Nieraz spotkałam się z nudnymi książkami podróżniczo-reporterskimi. Charakteryzowały się przydługimi opisami zdarzeń, suchymi faktami, zachwytami nad czymś czego ja nie mogę zobaczyć, nawet oczyma wyobraźni. „Gaumardżos” jest inna. Ta książka ma duszę. Wynika to pewnie z faktu, że nie ma nudnych Gruzinów, nudnych gruzińskich krajobrazów i nudnym posiadówek kończących się kacem. Gruzja żyje, jej mieszkańcy biorą życie pełnymi garściami, a to wyczuwa się na kartach książki od samego początku. Dlatego polecam wszystkim, którzy szukają wakacyjnych inspiracji. Na pewno przy tej książce nie będziecie narzekać na brak wrażeń, a zapewniam, że nie jeden z Was bezpośrednio po odłożeniu lektury zacznie pakować swój plecak.

 

„(Nie)boszczyk mąż” Joanna Chmielewska 14 czerwca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 4:15 pm
Tags: ,

nieWydawnictwo: Kobra

Rok wydania: 2010

Ilość stron: 447

 

Chyba nie ma wśród nas, nałogowych czytelników, osoby, która nie zmierzyła się z twórczością Joanny Chmielewskiej. Ja, po wielu latach przerwy, wróciłam na chwilę do tej niezapomnianej, najwybitniejszej polskiej twórczyni kryminału.

 

Tym razem, jak często u Chmielewskiej, poznajemy pewną warszawską rodzinę. Malwina Wolska jest strasznie otyłą i wredną babą. Jej mąż, Karol jest stasznie otyłym wrednym biznesmenem. Łączy ich związek małżeński i miłość do jedzenia. Ich charaktery nie zgadzają się w najmniejszym szczególe, ale Malwiny mistrzowskie umiejętności kulinarne ratują związek. Jest jeszcze jeden element układanki – Justynka, niepozorna, szczupła studentka prawa przysposobiona przez Wolskich do wspólnego życia. Malwina obawia się, że mąż chce ją zostawić, oczywiście bez jakichkolwiek pieniędzy. Ta marudna, leniwa kobieta nigdy nie skalała się pracą inną, niż gotowanie. Jak więc miałaby zerwać z dostatnim życiem i wynieść się pod most? Kobieta woli nie ryzykować, że jej przeczucia się sprawdzą i wyprzedzić męża w tym decydującym kroku. Zabije go. Proste, prawda? Tylko jak, kto, gdzie i tylko bez śladów…

Karol ma wrednej żony dość. Nienawidzi jej równie silnie, jak ona jego. Właściwie nie zaszczyca żony rozmową. Pochłania tylko każdą ilość jej pysznego jedzenia.

Do tego ta Justynka… Bardzo bystra, ale w sumie zupełnie niepotrzebna. Chwileczkę… a może jest inaczej? Może to właśnie Justynka jest ostatnią deską ratunku w sporze Malwina Wolska vs. Karol Wolski?

 

Jak zwykle, Chmielewska nie zawodzi czytelnika. Pisarka stworzyła przezabawką komedię sytuacyjną ze śmiertelnie poważnym wątkiem kryminalnym. Wartka akcja i zajadłe, buńczuczne dialogi sprawiają, że książkę czyta się z nieskrywaną satysfakcją i z wypiekami na twarzy. Do czego posunie się Malwina? Jak na to zareaguje Karol? Czytelnik jest w całości pochłonięty problemami otyłej pary. Autorka doskonale kreuje charaktery bohaterów. Konsekwentnie upiera się przy pustocie i wredocie Malwiny, przebiegłości i wyrachowaniu Karola, oraz sprycie Justynki. Pod koniec lektury niemal miałam wrażenie, że jestem czwartym lokatorem domu Wolskich.

 

Książkę polecam wszystkim fanom kryminałów, i nie tylko. Jeśli ktoś jeszcze waha się czy sięgnąć po twórczość Joanny Chmielewskiej to śmiało można zacząć od „(Nie)boszczyka męża”. Świetny pomysł na prezent, na spędzenie długiego weekendu, wczasów z książką. Po prostu Chmielewska u szczytu formy. Polecam!

 

„Pan Przypadek i celebryci” Jacek Getner 28 marca, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:57 pm
Tags: ,

pan Wydawnictwo: Zakładka

Rok wydania: 2013

Ilość stron: 230

 

Jacek Getner to polski pisarz, scenarzysta (m.in. „Klan”), laureat wielu konkursów pisarskich i dramaturgicznych. Do tej pory miałam do czynienia z jego mroczną powieścią „Dajcie mi jednego z was”, oraz znacznie lżejszą powieścią kryminalną o niestrudzonym detektywnie-amatorze Jacku Przypadku. Szczególnie ta druga powieść urzekła mnie poczuciem humoru, oraz zawiłością fabuły. Na szczęście „Pan Przypadek i trzynastka” doczekał się następcy i dzięki temu właśnie odłożyłam na półkę „Pana  Przypadka i celebrytów”, czyli zapis kolejnych sukcesów rodzimego detektywa.

 

Tym razem motywem przygód warszawskiego miłośnika kryminalnych zagadek jest celebrycki świat. Już w pierszym opowiadaniu Jacek musi odnaleźć się na kilku filmowych planach, aby zbadać półświatek polskich aktorów na dorobku i dowiedzieć się kto zabił jednego z kolegów po fachu i jaki był motyw. Kolejna przygoda, choć zasadniczo różniąca się od pierszej, także krąży wokół ciemnych zakamarków świadomości naszych rodzimych gwiazd. Bolko Szołtysik, oprócz tego, że jest ulubieńcem młodszych o kilkadziesiąt lat nastolatek, umie nieźle dać czadu. Czy niewinna trawka może zmienić pozornie normalnego faceta w bezbronne dziecko? Ostatni rozdział, moim zdaniem najzabawniejszy, dotyczy dość powszechnego pewnie zjawiska jakim jest „lans”. Do czego moglibyśmy się posunąć posiadając tak zwane „parcie na szkło”? Czy ciągle obowiązują granice narzucane przez moralność? Kasiya i Mikele, rodzime gwiazdy na dorobku, rozwieją nasze wątpliwości?

 

Po raz drugi Jacek Getner popisał się nie tylko poczuciem humoru, ale również niezłym sprytem. Stworzył całkiem skomplikowane kryminalne zagadki, które trzymają w napięciu do ostatnich stron. Okrosił wszystko potężną dawką świetnej zabawy, dużą ilością ciętej riposty i szczyptą prawdziwych wartości takich jak męska przyjaźń i rodzicielska miłość.

 

Na uwagę zasługuje ciekawa okładka książki, wybrana prze internautów drogą głosowania, jak również plan Getnera, aby stworzyć kolejne części przygód niesamowicie bystrego detektywa. Wnioskując po zapowiadanym tytule „Pan Przypadek i korpoludki”, tym razem będziemy mieć do czynienia z trybikami napędzającymi naszą gospodarkę i biorącymi udział w wyścigu szczurów.

 

Uważam, że „Pan Przypadek i celebryci” to książka w sam raz na leniwe popołudnie. W dość uszczypliwy, lecz zabawny sposób obala mity rojące się w głowach ludzi bezwarunkowo wpatrzonych w rozrywkowe stacje telewizyjne. Myślę, że dla niejednego propozycja Jacka Getnera może stanowić niezłą odtrutkę i zachętę do poszukania bardziej ambitnych rozrywek.

 

Książkę otrzymałam od Autora jako egzemplarz do recenzji. Dziękuję!

 

„I nagle wszystko się kończy” Krzysztof Bielecki 13 lutego, 2014

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:31 pm
Tags:

iWydawnictwo: książka wydana własnym nakładem poprzez działalność w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczych

Ilość stron: 299

Rok wydania: 2013

 

Nikomu z moich stałych czytelników postaci Krzysztofa Bieleckiego nie trzeba przedstawiać. Nietuzinkowy autor gości na moim blogu regularnie za sprawą innowacyjnych i nieprzewidywalnych powieści. Kolejną z nich miałam okazję przeczytać dość niedawno i, jak można przewidzieć, nie zawiodłam się. Potężna dawka dziwactw przedstawionych w zbiorze opowiadań „I nagle wszystko się kończy” zapisała  się w mojej pamięci pod mianownikiem nieprzebranej wyobraźni autora.

 

Zbiór 23 opowiadań przekazuje ogromną dawkę ambiwalentych uczuć. W opowiadaniu „Dwie pieczenie, czyli nocne rozmowy przy barze” poznajemy Coltona i Chantelle – zmęczonych życiem młodych ludzi, których codzienność okazuje się nie do końca taka, o jakiej marzą. On ma ochotę na niezobowiązujący seks, a ona ma dość męskich szowinistów. Oboje prowadzą zimną wojnę płci, która nagle kończy się rękoczynem. Czytelnik zastanawia się kto miał rację i jak daleko można posunąć się w okazywaniu pogardy innym.

Na uwagę zasługuje również opowiadanie „Żona freelancera” – moim zdaniem, satyra na miłośników udawanej moralności. Kilkudziesięciozdaniowa przypowiastka o mężczyźnie, który nie kocha swojej żony, ale niestety nie uznaje rozwodów. Co miesiąc daje żonie piękną biżuterię i tak, żyjąc na odległość, są szczęśliwym małżeństwem. Prawda, że proste?

Dość niepokojącym, choć interesującym opowiadaniem okazał się dla mnie „Domek dla lalek albo remiks rzeczywistości”, w którym to Johan trudni się aranżowaniem mieszkań na domki dla lalek. Kto zleca takie rzeczy? Otóż, na brak klientów Johan nie musi narzekać. Narrator przekonuje, że wyobraźnia dzieci nie zna granic. Niektóre z pociech odpływają w zabawie tak daleko, że wyrastają na wyalienowanych szaleńców, którym goniąc za sławą i pieniądzem nie przeszkadza iż realne życie miesza się z tym, które może być prowadzone tylko w życiu lalek. Cytując autora „[t]rochę to niepokojące, prawda?”

 

Nie sposób jest opowiedzieć wszystkich historii zawartych w 300-stronowej książce, ale jedno jest pewne. Każdy w niej znajdzie coś dla siebie. Podejrzewam, że jak przy każdej pozycji Bieleckiego odbiór będzie skrajnie różny, jednak nie ulega wątpliwości, że książka jest godna polecenia. Nie wiem jak to się dzieje, ale nawet wzbudzając negatywne emocje, takie jak niepokój, czy obrzydzenie Bielecki jest w stanie zmusić człowieka do refleksji nad otoczeniem. Bo paradoksalnie książka jest o tym wszytkim co jest obok nas. Nawet jeśli imiona bohaterów są nierealne, a miejsca, w których akcja się dzieje mocno oddalone od tych, które odwiedzany na codzień.

„I nagle wszystko się kończy” nie jest pozycją łatwą. Abstrakcja wylewająca się z każdej niemal strony może męczyć. Jednak, moim zdaniem, warto jest się przedrzeć przez gąszcz paradoksów, skrajności i magicznych zbiegów okoliczności, żeby poczuć powiew totalnej oryginalności i niepowtarzalności. Właściwie to chyba nie będzie nietaktem jeśli napiszę, że jest to książka jak każda tego autora. I mam nadzieję, że będzie to zrozumiane odpowiednio.

Książkę otrzymałam do recenzji od Autora. Dziękuję!

 

Pojechane podróże 2 14 grudnia, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 6:02 pm
Tags: ,

pojechane Wydawnictwo: Klub Podróżników Trzy Żywioły

Rok wydania: 2013

Ilość stron: 205

 

Na pewno stali bywalcy Poduszkowtza pamiętają „Pojechane podróże”. Była to książka, która na długo zagościła w mojej pamięci. Opowiadała historie ludzi, często amatorów, którzy postanowili spełnić swoje marzenia i ruszyć w świat. Książka, oraz patronujący jej festiwal 3 żywioły, odniosła taki sukces, iż postanowiono napisać jej kontynuację. „Pojechane podróże 2” oparte są na tej samej kanwie, jednak tym razem redaktorzy postanowili uczcić jubileusz dziesięciolecia festiwalu i w książce zebrać 10 opowieści najznamienitrzych polskich podróżników. I tak mamy do czynienia z takimi nazwiskami jak Elżbieta Dzikowska, Marek Kamiński czy Jacek Hugo Bader.

 

Każda z opowieści niesie inne przesłanie. Każda ukazuje inny wymiar człowieczeństwa, podróżowania, życia. Łączy je wszystkie niesamowita wiara w człowieka, prawo do równości, a zarazem odrębności. Chyba muszę stwierdzić, że nie mam ulubionej opowieści. Najbardziej zaczarował mnie jednak świat Czukotów ukazany przez Romualda Koperskiego. Nigdy nie zobaczę tego koczowniczego ludu na własne oczy, bo mój organizm nie znosi mrozu. Tym większy podziw budzą we mnie ludzie odporni na kilkudziesięciostopniowe mrozy, ich uśmiechnięte twarze, oraz chęć przetrwania, która jest tak wielka, że udaje im się żyć w najmniej do tego przyjaznym miejscu. Zadziwił mnie fakt, ciężki do pojęcia dla naszej kultury, iż czukotcy starcy mają prawo prosić własne dzieci o cios w serce kiedy czują, że nie są w stanie dalej żyć. Dziecko nie odmawia. To przestaje dziwić kiedy zrozumiemy, że siła jest jedyną szansą na przetrwanie w koszmarnych, wschodnio-rosyjskich warunkach.

 

Ogromną sympatią zapałałam również do mieszkańców wyspy Yap, szczegółowo opisanych przez Olgierda Budrewicza. Pacyfik to chyba miejsce najbardziej egzotycznych i tajemniczych ludów świata. Uśmiechnięte twarze i obnażone biusty to tam norma. Normą jest również pieniądz, który ma postać… kilkumetrowej średnicy kamieni z dziurą w środku.

 

Oczywiście nie mogę pominąć podróży Janusza Kaszy, który wybrał się do Dakoty Południowej na największy na świecie zlot miłośników motocykli. Mimo, że temat mało do mnie przemawiający to oczywiście zdjęcia z Route 66, oraz z innych zakątków Ameryki nie mogły przejść niezauważone.

 

Ostatnią podróżą, o której wspomnę niech będzie ta do RPA. Państwo piękne, tajemnicze i na pewno godne odwiedzenia. Jednak w opowieści Wojciecha Jagielskiego trudno szukać optymizmu. Wszystko z jednego powodu: apartheid. Niestety, to słowo ciągle żywe. Mieszkańcy miasteczka Ventersdorp wiedzą o tym całkiem nieźle. Kto ma większe do niego prawo? Wpływowe białe twarze, czy może jego pierwotni mieszkańcy, którzy zostali wypchnięci na margines biedy?

 

Książka jest pięknie wydana, bogato ilustrowana i  zaopatrzona w mapki. Opowiada 10 niezwykłych historii, spośród których każdy na pewno znajdzie tą jedyną, którą chciałby odbyć. Ja osobiście znalazłam takich kilka. Myślę, że „Pojechane podróże 2” to genialny prezent na święta. Każdy ma prawo do fantazjowania, a może nawet do urzeczywistnienia swoich wielkich marzeń o podróżach. Ta książka na pewno daje ku temu ogromne powody.

 

Książkę otrzymałam  do recenzji od Klubu Podróżników Trzy Żywioły. Dziękuję!

 

„Wybór Marty” Lidia Witek 22 listopada, 2013

Filed under: recenzje — finkaa @ 1:48 pm
Tags: ,

wybor

wydawnictwo:  Promic

rok wydania: 2012

ilość stron: 589

 

O życiu Lidii Witek niestety nie wiem zbyt wiele. Po przeczytaniu „Wyboru Marty” z pewnością mogę jednak stwierdzić, iż zmarła w 2011 roku autorka była pełna ciepła, nadziei, oraz siły. Taka bowiem jest również główna bohaterka książki, a mam silne przeczucie, że autorkę łączyła z nią pewna więź. Z racji, iż książka oparta jest na faktach, mam nawet podejrzenie, że mogła ją znać osobiście.

 

Akcja „Wyboru Marty” toczy się w latach sześciesiątych ubiegłego stulecia w Warszawie. 31-letnia Marta Karwowska jest zdolną architektką, dużo pracuje, utrzymuje sama mieszkanie, szuka miłości swojego życia, nawet ma pewnego kandydata, do którego być może  nie jest w stu procentach przekonana, ale w końcu lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Wszystko jednak zmienia się, gdy do drzwi Marty puka dużo młodsza kuzynka. Przerażona swoją niespodziewaną ciążą, obarcza Martę problemem i prosi o nocleg po nieuchronnym zabiegu aborcji. Czy Marta pozwoli Małgosi na zabicie dziecka? Jak się zapewne domyślacie, nie. Ta decyzja rzutuje na całym dalszym życiu Marty, na jej ewentualnym małżeństwie, karierze, dobrobycie…

 

Jednak odważna decyzja młodej kobiety nie wzięła się znikąd. Książka pełna jest retrospekcji. Poznajemy życie Marty na  warszawskiej Saskiej Kępie podczas i bezpośrednio po wojnie. Poznajemy odważne i młode kobiety, które tracąc najbliższych w wojennych okopach miały siłę iść dalej i czekać. Często mimo jakichkolwiek racjonalnych przesłanek. Poznajemy ciocię Adelę, która postanowiła uratować zmorzonego głodem chłopca. Poznajemy zbolałą matkę, która cudem odzyskuje po latach syna. Poznajemy wreszcze chłopca, który ledwo odrósłszy od ziemi decyduje się na walkę w Powstaniu. Takie wzorce ukształtowały Martę i jej dojrzałe podejście do życia. Czy ktoś ma prawo odbierać żywej istocie byt, skoro tylu ludzi został on tak brutalnie odebrany?

 

Książka emanuje życzliwością i spokojem, miłością macierzyńską i niesamowitą odwagą, by iść mimo, że inni polegli, by nigdy nie tracić nadziei, że dobre ciągle przed nami. Dziecko wniosło w życie Marty spokój, ale również nieoczekiwaną utratę szansy na inny rodzaj miłości, na materialny dobrobyt, na splendor zawodowy. Czy warto ryzykować? Autorka przekonuje, że tak.

 

Nie będzie spoilerem jeśli powiem, że książka kończy się happy endem. Dlaczego? Otóż, dla Lidii Witek happy end to po prostu chęć, aby iść mimo, że święta dobiegły końca, mimo, że niebo znowu zachmurzone, mimo, że serce krwawi po stracie najbliższej osoby. Trzeba iść dalej, bo tylko idąc przybliżamy się do kolejnego słonecznego dnia. I za to przesłanie jestem autorce bezgranicznie wdzięczna. I mnie udało się spostrzec kilka pozytywów w szarej rzeczywistości. Bo jeśli Marcie się udało to i każdemu z nas może.

 

„Wybór Marty” to opasły tom bardzo dobrej polskiej literatury. Akcja prowadzona jest w jasny, klarowny sposób. Mimo wielowątkowości, odbiorca nigdy nie traci łączności z główną bohaterką zanurzając się we wspomnienia, to znów łapiąc kontakt  z rzeczywistością. Częste dialogi sprawiają, iż powieść czyta się w rekordowym tempie, a każda sekunda przynosi pogłębienie stanu zatracenia.

 

„Wybór Marty” to książka, którą polecam każdej wrażliwej osobie. Zapewniam, iż zmusi ona do refleksji, uśmiechu i przypatrzenia się lepiej codzienności, którą często zupełnie niepotrzebnie spłycamy, zaangażowani w gonitwę bez celu.